Kontynuowaliśmy spacer po targowisku. Kupiłem jeszcze cztery miseczki ryżu, trochę mąki, kilka pomidorów, cebulę, woreczek oleju. Nieoczekiwanie dowiedziałem się, że mój nowy kolega jest zawodnikiem amatorskiej drużyny piłkarskiej Chembe Sundowns, a stało się to, gdy poprosił abym kupił jeszcze mały woreczek soli.
- Potrzebujemy soli na jutrzejszy mecz
Przeszły mnie ciarki. Wszystko co chwilę później usłyszałem od Craiga, czytałem pół roku wcześniej w „Hebanie” Ryszarda Kapuścińskiego.. Ale czy to możliwe, że obserwacje, które poczynił polski dziennikarz pół wieku wcześniej, wciąż były tak bardzo aktualne? -Bo widzisz Michal.. Przeciwnicy będą chcieli przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę. Użyją więc magicznych zaklęć w formie mikstury. Ukryją ją prawdopodobnie za słupkiem bramki. Musimy więc dosypać odrobinę soli do mikstury, aby zniwelować działanie zaklęcia. Powinniśmy to jednak zrobić w sposób dyskretny, aby przeciwnik się nie dowiedział i żeby myślał, że jego zaklęcie wciąż pozostaje w mocy…
Słuchałem i byłem jak zahipnotyzowany – w skwarze afrykańskiego słońca, każde słowo Craiga zdawało mi się perfekcyjnie logiczne i zrozumiałe..
„Djambule” w języku chichewa oznacza „zdjęcie” – miejscowe dzieciaki uwielbiają być fotografowane
Do domu dotarliśmy tuż przed zachodem słońca. Przyjrzałem się panoramie roztaczającej się z podwórka mojego gospodarza. Niesamowite, że ludzie tutaj klepią taką biedę, a mają swoje domy w tak spektakularnych lokalizacjach, że bogaci Amerykanie czy Europejczycy powinni bić się w licytacjach o dostęp do tego skrawka raju. Dlaczego więc wciąż ich tu nie ma? No właśnie – dlaczego?
Do kolacji zasiedliśmy z Bonficem – przyjacielem Craiga, oraz żoną mojego gospodarza, Getar. Na niewielkim palenisku Bonfice grillował rybę, a Getar szykowała Nsimę – tradycyjne afrykańskie placki przyrządzane z grubo mielonej mąki. Craig zajęty był szykowaniem sosu do ryby – przyrządził go z pomidorów i cebuli podsmażonej na patelni. Malawijska kuchnia jest niestety dość uboga w porównaniu np. do kuchni azjatyckiej. Z mięsa najpopularniejszy jest drób oraz ryby, podawane głównie z nsimą, ziemniakami lub ryżem. Z warzyw miejscowi jedzą głównie cebulę, pomidory i kapustę, natomiast z przypraw używają tylko sól i pieprz.
Kolacja smakowała jednak wybornie – zwłaszcza, że zjedliśmy ją wspólnie pod rozgwieżdżonym parasolem malawijskiego nieba.
Widok z podwórka Craiga
;)
Craig i jego żona Getar Cape Maclear, 2 maja. Dzień szósty.
- Wróć. Nie możesz położyć w tym miejscu nasion. Poruszasz się w lewo i kończysz tam, gdzie trafiasz na puste pole.
Craig po raz setny raz tłumaczył mi zasady gry Bawo – malawijskiej wersji warcabów (przynajmniej tak mi się to skojarzyło). Choć gra jest popularna w wielu krajach afrykańskich, to wywodzi się własnie z Malawi. Jak podaje portal „mancala wikia” , w położonym na południu Blantyre rozgrywany jest nawet ogólnokrajowy turniej, którego zwycięzca otrzymuję nagrodę o wysokości 35.000 Kwacha (230USD). Jest to całkiem sporo w kraju, gdzie średnia miesięczna pensja to 65 USD..
Gramy w Bawo
Skończyliśmy partię, dopiliśmy kawę i umówiliśmy się na 15:30. Craig obiecał zabrać mnie na mecz swojej drużyny – Sundowns FC, a do tego czasu miałem nurkować na pobliskiej Thumbi Island. Po ósmej rano plaża na przylądku Maclear zaczynała żyć w pełni swoim codziennym życiem – kobiety prały ubrania i zmywały naczynia na brzegu jeziora, dzieci bawiły się na plaży, psy goniły się nawzajem, rybacy naprawiali sieci i szykowali się do kolejnego połowu.
Stoły używane do suszenia ryb
Udałem się do pobliskiej Fat Monkey Lodge i za 15 dolarów wypożyczyłem kajak. Dopłynięcie na Thumbi Island zajęło mi pół godziny, co było dla mnie sporym zaskoczeniem, gdyż z poziomu plaży wyspa nie wydawała się aż tak oddalona. Na szczęście okolice przylądka Maclear słyną z tego, że jezioro jest tu bardzo spokojne, więc bez większych trudności udało dopłynąć się do celu. Na brzegu czekał już na mnie komitet powitalny złożony z czterech strażników parku narodowego. Pobrali ode mnie opłatę za wstęp w wysokości 7 dolarów i udzielili paru wskazówek dotyczących bezpieczeństwa podczas nurkowania w pobliżu skał. Od samego początku uderzył mnie spokój tego miejsca. Pomimo, że dźwięk doskonale niesie się po wodzie, nie było tu słychać muzyki z guesthousów czy dzieciaków bawiących się na plaży. Pospiesznie wyjąłem przywieziony z Polski sprzęt do snorkellingu i wskoczyłem do wody.
W drodze na Thumbi Island
Widok z wyspy. Na drugim plane – Domwe Island
Jezioro Malawi jest trzecim co do wielkości jeziorem afrykańskim . Jest też dość głębokie – w najgłębszym miejscu ma 706 metrów, a więc zdecydowanie więcej niż morze Bałtyckie (max. 459 metrów). Zamieszkują je ryby z rodziny pielęgnicowatych znane również jako pyszczaki. Niemal 100% gatunków jest tutejszymi endemitami i nie występują nigdzie poza obrębem tego akwenu. Wrażenia są nie do opisania. Przypomniałem sobie jak rok wcześniej zwiedzałem wrocławskie Afrykarium. Część obiektu jest opisana jako „Wielkie Jeziora Afrykańskie”, a za grubą, szklaną ścianą można podziwiać bajecznie kolorowych mieszkańców jeziora Malawi. Nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że oto znalazłem się po drugiej stronie szyby. Nurkowanie w jeziorze raczej nie należy do szczególnie niebezpiecznych. Nie ma tu ostrych raf koralowych ani parzących meduz. Krokodyle w jeziorze są praktycznie niespotykane, choć zdarza się że bywają widziane – zwłaszcza w pobliżu ujścia rzek. Do ryzyka związanego z nurkowaniem w słodkowodnych akwenach afrykańskich z pewnością należy złapanie bilharcjozy – pasożyta, który pozostając przez dłuższy czas niewykryty potrafi uszkodzić ludzkie organy wewnętrzne. Do zarażenia najczęściej wystarczy zamoczenie nogi w wodzie. Ryzyko jest więc dość spore, zwłaszcza że guesthousach woda w kranach czy pod prysznicem pochodzi prosto z… jeziora. Na szczęście leczenie jest bardzo proste – wystarczy wziąć jedną tabletkę prazykwantelu, która „odrobacza” nas w ciągu doby. Lek jest powszechnie dostępny zarówno w Malawi, jak i w Polsce.
Warunki do nurkowania były jednak idealne – brak fal i silnych prądów oraz doskonała przejrzystość wody. Bez trudu mogłem dostrzec skały leżące na dnie, kilkanaście metrów pode mną. Najlepszym miejscem do obserwacji pyszczaków są okolice skał, gdzie zwierzęta gromadzą się i zjadają algi rosnące na kamieniach. Doprawdy niezwykła jest bioróżnorodność tutejszej fauny – ryby czerwone, żółte, niebieskie, zielone.. w promieniach popołudniowego słońca, jezioro mieniło się wszystkimi kolorami tęczy.
Kolorowy, podwodny świat jeziora Malawi
Nim się zorientowałem dochodziła 15. Musiałem wracać aby oddać kajak do Fat Monkeys. Byłem też umówiony z Craigiem, który obiecał zabrać mnie na mecz. Z pewnym żalem opuszczałem to niesamowite miejsce, ale obiecałem sobie jeszcze tu wrócić. Do domu Craiga przyszedłem pół godziny przed meczem. Zastałem jego żonę Getar. Craig poprosił ją aby zabrała mnie na boisko. Sam musiał wyjść wcześniej bo czekała go jeszcze rozgrzewka. Piłka nożna to w Afryce najważniejsza religia, a kiedy zbliża się godzina meczu, wioska pustoszeje. Wzdłuż linii bocznych gromadzą się młodzi, starzy, kobiety, mężczyźni. Za trybunę służy nawet powalony baobab.
Choć zawodnicy biegają po piaszczystym klepisku, to mecz odbywa się zgodnie z duchem zasad wymyślonych przez Anglików ponad 150 lat temu. Pomimo wysokich temperatur, rozgrywka trwa regulaminowe 90 minut. Sędziemu głównemu pomaga dwóch liniowych, których zadaniem jest wyłapywanie spalonych oraz… pilnowanie czy rozentuzjazmowany tłum nie przekracza narysowanych patykiem linii bocznych boiska. Liniowy przechadza się wzdłuż pola gry i łodygą trzciny uderza po nogach tych, którzy przekraczają zakazaną granicę i wstępują w rewir zarezerwowany dla sportowców. Wszystko oczywiście w atmosferze żartów – nikt prawdziwej krzywdy tutaj nikomu nie wyrządza. Nad bezpieczeństwem zawodników czuwa trzech sanitariuszy, którzy śpieszą do poszkodowanego w każdym groźniej wyglądającym starciu. Pomimo amatorskiej rangi spotkań, zawodnicy obu drużyn wyposażeni są w komplety piłkarskie. Większość z nich to podarunki od europejskich klubów wysyłających do Afryki używane stroje treningowe, które w przeciwnym razie trafiłyby na śmietnik. Po pierwszej połowie Sundowns przegrywali 0:1. Ku rozpaczy Getar, znakomitą główką popisał się napastnik Golden Stars FC.
Wszyscy są w drodze na mecz
Piłka – ulubiona zabawka afrykańskiego dziecka
Przerwa meczu to czas, kiedy każdy malawijski dzieciak może poczuć się jak boiskowy gladiator. Boisko błyskawicznie zapełnia się maluchami zawzięcie dryblującymi swoimi ręcznej roboty piłkami. Niestety większość „piłek” to zwinięte w kłębek foliówki, obwiązane sznurkiem. Warto o tym pamiętać wybierając się do Afryki – piłka z Decathlonu za 15zł uszczęśliwi tam niejedno dziecko.
- Getar, potrzymaj mój aparat.
Niewiele myśląc rzuciłem się za piłką, którą jeden z chłopców zbyt daleko sobie wypuścił. Na boisku wybuchła wrzawa – biały z obserwatora stał się uczestnikiem wydarzeń. Kobiety klaskały, mężczyźni się śmiali obserwując moje nieporadne próby odebrania piłki młodym adeptom futbolu. Swój występ przepłaciłem kontuzją, kiedy poślizgnąłem się na żwirowym podłożu i poharatałem sobie nogę. Za to za walkę zebrałem podwójną porcję wiwatów.
Przerwa meczu
Druga połowa meczu była nie mniej emocjonująca co pierwsza. We znaki dawało mi się jednak odwodnienie, więc z powodu zawrotów głowy resztę gry obejrzałem na siedząco. W samej końcówce wyrównującego gola dla Sundowns strzelił Chico – kolega z drużyny Craiga. Eksplozję radości poprzedził głęboki wdech powietrza wydobywający się z setek gardeł. Trwał może sekundę, ale zawierał w sobie wszystko o czym wie każdy kibic z wieloletnim stażem. Euforia.
Zaklęcie przeciwnika zostało złamane. Sundowns pozostają w grze o mistrzostwo.
Moment po strzeleniu wyrównującego gola https://www.youtube.com/watch?v=kMctkZ6_c4gZgadza się
:) Po zapłodnieniu, samica pobiera ikrę do pyska. Inkubacja trwa od 3 do 4 tygodni. Po wykluciu, narybek wypływa "na świat" prosto z pyska samicy
:)Cape Maclear, 3 maja. Dzień siódmy.
Pan Jezus już się zbliża.
-My friend.. możemy chwilkę pogadać? -Dzięki, ale nie chcę kupować żadnych souvenirów - Nie przyszedłem w tej sprawie… Robisz mi konkurencje?! Przyznaj się! Przyjechałeś tutaj robić biznes, a nie na wakacje? – Jezus był wkurzony.
Zdębiałem. Nie wiedziałem o co mu chodzi. Dopiero rozmowa z Craigiem uświadomiła mi, że parę godzin wcześniej poleciłem niemieckiej turystce wypożyczenie kajaka w Fat Monkeys, bo tam było najtaniej, a teraz jakby było tego mało, płyniemy z Craigiem i Bonficem na Thumbi Island drewnianym canoe, pożyczonym od ich przyjaciela, zamiast wypożyczyć boski kajak prosto od Jezusa. Ogarnął mnie boży gniew. Przyjechałem odpocząć od europejskiego konsumpcjonizmu, a ten natręt nie dość że zaburza mój spokój ducha od samego początku, to jeszcze ma do mnie jakieś idiotyczne pretensje.
Rynek zweryfikował, maj friend. Pogódź się z tym i wyciągnij wnioski.
Poranne starcie z malawijskim mesjaszem souvenirów nie zrujnowało mi humoru, bo na ten dzień mieliśmy zaplanowane pierwszorzędne atrakcje. O 10:00 pożyczyliśmy drewniane canoe od przyjaciela Craiga i razem z Bonficem wyruszyliśmy na Thumbi Island. Zabraliśmy ze sobą woreczek ryżu, pomidory, cebulę oraz średniej wielkości suma, którego kupiłem od rybaków wracających z porannego połowu. Zabraliśmy ze sobą również garnki, sztućce i kilka talerzy. Wiosłowanie ciężkim, drewnianym wiosłem do najłatwiejszych nie należy. Mimo to nie chciałem zmienić się z Craigiem, bo zależało mi na tym, aby doświadczyć tego, co miejscowi rybacy mają na co dzień. Samo canoe do najwygodniejszych również nie należy. Do wąskiego otworu mieszczą się tylko nogi, więc wioślarz musi siedzieć bokiem na burcie i wiosłować będąc obróconym względem kierunku do którego zmierza. Kiedy dopłynęliśmy do brzegu nie czułem rąk. Pospiesznie wyjąłem zestaw do nurkowania i wskoczyłem do wody. Tym razem nie miałem wyspy tylko dla siebie. Były jeszcze dwie Niemki, które za moją radą wypożyczyły kajaki w Fat Monkeys, oraz kilku turystów z RPA. Nurkowanie za to, znów obfitowało w spektakularne widoki – zwłaszcza gdy ryby zaczęły formować się w wielką ławicę skupioną w pobliżu jednej ze skał. Szybko podążyłem za nimi w celu wykonania kilku ciekawych ujęć. Nie wiedziałem dlaczego tak nagle się zgrupowały -taki stan rzeczy zrozumiałem dopiero gdy wynurzyłem się z wody i zobaczyłem turystów na łódce rzucających chleb prosto na moją głowę. Byli nieźle ubawieni faktem, że wraz z rybami do chleba podpłynął jakiś Polak.
O 14 zjedliśmy na skałach obiad przygotowany przez Craiga i Bonfice’a. Wyszło tego całkiem sporo, więc poczęstowaliśmy również strażników parku. Był to zdecydowanie najsmaczniejszy sum jakiego w życiu jadłem. Craig zdecydowanie powinien otworzyć punkt gastronomiczny. Przed powrotem zdążyłem jeszcze rozejrzeć się po wysepce, czego nie zdążyłem zrobić poprzedniego dnia. Spotkałem wiele kolorowych jaszczurek, spośród których niektóre były rozmiaru małego kociaka. Z apetytem jadły resztki po naszym obiedzie.
Obiad
;)
Prawie jak Seszele
;)
Po powrocie Craig i Bonfice zabrali mnie na trekking po okolicznych wzgórzach. Naszym celem był bezimienny wierzchołek górujący nad wioską Chembe, z którego rozpościera się wspaniały widok na przylądek Maclear oraz wyspę Thumbi. Wejście utrudniała jednak wyjątkowo bujna, wysoka trawa – dwa tygodnie wcześniej skończyła się w Malawi pora deszczowa. Z pewną obawą przedzierałem się przez gęste zarośla – strażnicy parku przestrzegali przed czarnymi mambami, które akurat miały swój sezon wylęgu. Oprócz tego w parku występują również kobry i skorpiony. Starałem się o tym nie myśleć i skupiłem się na rozmowie z moimi przewodnikami.
- Craig, udało się wam dosypać soli do mikstury zawodników Golden Stars? Gdzie ją ukryli? -Nieeee – Craig głęboko się zamyślił – Byli sprytni i nosili zaklęcie przy sobie. Nawet wiem, który obrońca. Miał je w kieszeni. Nie dało rady nic zrobić. Postanowiłem sprowadzić rozmowę na bardziej mi znany, europejski grunt. -Znasz jakichś polskich zawodników? -No jasne. Lewandowski! Wszyscy go tu znają. -Ktoś jeszcze? Błaszczykowski? Piszczek? -Aaaa Pisek… to on jest Polakiem? Jasne, że go znam. Gra w Borussi Dortmund.
Craig i Bonfice
Dzikie jagody, których zjedzenie podobno jest śmiertelne
Thumbi Island
Klimaty piłkarskie towarzyszyły mi już do końca dnia. Wieczorem poszliśmy na mecz do miejscowego „klubu”. Juventus grał w półfinale Ligi Mistrzów z AS Monaco. Bardzo prawdopodobne, że miałem przed sobą jedyny telewizor w wiosce, co ma jednak swoje plusy – ludzie spotykają się ze sobą, zamiast siedzieć zamknięci w swoich domach. Miejscówka okazała się szałasem krytym trzciną, pozbawioną nawet podłogi – widzowie oglądali mecz siedząc na piasku. W trakcie meczu, jeden z miejscowych pobierał od każdego opłatę w wysokości 150 kwacha, która była biletem wstępu na mecz. Szałas pękał w szwach, widzowie co jakiś czas ukradkiem na mnie spoglądali – pewnie zachodzili w głowę dlaczego nie oglądam spotkania razem z innymi przyjezdnymi, w turystycznej części przylądka Maclear Wybuch radości. To Dybala popisał się efektownym dryblingiem. Najmłodsi widzowie w pełnym rozgorączkowaniu starają się sobie wyjaśnić jak młody Argentyńczyk wykiwał rywali. Przestałem obserwować grę, skupiłem się na reakcjach kibiców i wsłuchałem się w najbardziej uniwersalny język świata - ten sam, który można usłyszeć w piwiarni Warka na Świdnickiej we Wrocławiu, podczas topowego meczu Ligi Mistrzów.
To był jeden z nielicznych momentów podczas tej podróży, kiedy czułem się jak w domu.
Chembe
W drodze do Senga Bay, 5 maja, Dzień dziewiąty.
Poprzedniego wieczora pożegnałem się z Craigiem, Bonficem, Getar, a także z samym przylądkiem Maclear – miejscem, które wbrew pierwszym oczekiwaniom, wiele nauczyło mnie o Malawi i jego mieszkańcach. Przed spakowaniem swoich rzeczy poszedłem na targ i zrobiłem zakupy. Ryż, mąka, warzywa, ryba, trochę owoców.. może to niewiele ale chciałem się jakoś odwdzięczyć za okazaną mi gościnę. Podarowałem zakupy Craigowi i Getar – obiecali przyrządzić nazajutrz obiad, na który zaproszą również Bonfice’a i jego żonę. Zahaczyliśmy również o stoisko z pamiątkami, które prowadzi Bonfice. Wbrew wcześniejszym postanowieniom, zdecydowałem się kupić kilka drewnianych figurek– nie tyle z potrzeby ich posiadania, co z chęci wsparcia człowieka, który okazał mi tyle bezinteresowności. Wybrałem dwa rzeźbione wieszaki naścienne w kształcie jaszczurek, drewnianą figurkę canoe i maskę. Od Craiga z kolei kupiłem małą, drewnianą planszę do gry w Bawo – pamiątka dla mnie najcenniejsza, bo nie dość, że będę mógł nauczyć rodzinę i przyjaciół zasad tej typowo malawijskiej gry, to jeszcze została ona wyrzeźbiona przez osobę, z którą tak bardzo się zaprzyjaźniłem.
W piątek obudziłem się przed szóstą. Craig uzgodnił ze znajomym kierowcą matoli, że zajedzie przed mój hostel i zawiezie mnie do Monkey Bay. Minibusy na Cape Maclear nie mają stałych godzin odjazdów i nigdzie nie można znaleźć informacji dotyczących ich kursów. Dlatego turyści muszą wynająć taksówkę i słono za nią zapłacić – podróż w jedną stronę to wydatek rzędu 20-25 dolarów. Ja dzięki pomocy Craiga pojechałem zatłoczoną matolą za 7000 kwacha (ok. 8 dolarów).
@igoreKraj ma wyjątkowe atrakcje, unikatowe na skalę światową - choćby samo jezioro Malawi, gdzie niemal 100% gatunków ryb jest endemitami. Poza tym mało kto tam jeździ, a ja lubię odwiedzać takie miejsca - mam wrażenie, że ludzie są przyjaźniejsi oraz bardziej naturalni i otwarci, tam gdzie nie mają z turystami styczności na co dzień
:)
@cypelTak, podsumowanie kosztów i wszelkie techniczne detale mojej podróży będą w podsumowaniu
:)O pyszczakach będzie w dalszej części relacji. Nawet będą ich zdjęcia robione kamerka xiao mi którą wygrałem w konkursie f4f na relację miesiąca
;)
@kieras86Chyba każdy guesthouse w Malawi ma miejsce gdzie można rozbić namiot i z tego właśnie korzystałem
:) w Cape maclear zatrzymałem się w malambe camp (2usd za noc)
Zgadza się
:) Po zapłodnieniu, samica pobiera ikrę do pyska. Inkubacja trwa od 3 do 4 tygodni. Po wykluciu, narybek wypływa "na świat" prosto z pyska samicy
:)
w te stroje piłkarskie zaopatrują ich jakieś organizacje pozarządowe? Jak wcześniej wrzucałeś zdjęcia to też było widać, że drużyna gra w jednakowych koszulkach
Podejrzewam, że to europejskie kluby piłkarskie wysyłają do Afryki używane stroje treningowe, które w przeciwnym razie trafilyby na śmietnik. Koszt niewielki, a realizują się w obszarze CSR i do tego promują marketingowo
:P
Czytam z zapartym tchem. Dzięki @gecko - prosty, doskonały tekst, narracja i świetne zdjęcia.Podróżujesz tak, jak mnie się marzy podróżować.Gratuluję, dla mnie relacja roku.
@sko1czek @julk1dzięki za miłe słowa, cieszę się że długie godziny poświęcone pisaniu tej relacji, nie idą na marne
:D Tak naprawdę pozostał mi do napisania tylko krótki epilog, a później obiecane podsumowanie, w którym zawarte będą informacje praktyczne związane z planowaniem podróży do Malawi. Także... stay tuned
;)
PODSUMOWANIE1) DojazdWrocław – Berlin ZOB, Polskibus, 2zł Berlin ZOB – TXL, 5 euroTXL –FCO (RT), Airberlin, 600zł (warto zapisać się do newslettera airberlin dzięki czemu otrzymujemy zniżkę ok. 100zł na najbliższy lot) FCO – ADD – LLW, Ethiopian Airlines, 2300zł (RT, lot powrotny z międzylądowaniem w BLZ)TXL – Berlin ZOB, 5 euroBerlin ZOB – Wrocław, Polskibus, 12 złCałość: 2954zł2) Wiza:VoA, 75 USD. WARTO jak najszybciej opuścić pokład samolotu i udać się do immigration. Na miejscu formują się makabryczne kolejki, a proces imigracyjny strasznie się przeciąga. Nie potrzebujemy ani fotografii paszportowych, ani wypełnionych dokumentów. Formularze leżą na biurku przy kasach. Wypełniamy jeden egzemplarz i oddajemy go w okienku, przy drugim okienku płacimy za wizę.3) Język i waluta:Najbardziej rozpowszechnionym językiem jest chichewa, ale bez problemu porozumiemy się w języku angielskim. Walutą jest malawijskie kwacha (1USD = 730 MKW). Warto wymienić pieniądze w kantorze na lotnisku. Swoje stanowiska ma tam kilka placówek bankowych, wszystkie oferują wymianę po uczciwym kursie. 4) Szczepienia:WZW AWZW BDur BrzusznyKrztusiecTężecBłonnicaPolioMeningokokiZalecane szczepienia przeciw wściekliźnie i cholerzeCennik:https://wsse-poznan.pl/menu-strony/szep ... zczepionekMocno wskazana profilaktyka antymalaryczna (komarów nawet w porze suchej jest mnóstwo, sprej z zawartością deet 50% działa tylko na kilka godzin)5) Transport:Dobrze rozwinięta sieć transportu publicznego. Autobusy i minibusy (matola) nie mają stałych godzin odjazdów – wyjeżdżają kiedy się zapełnią. W zależności od trasy może to trwać godzinę, a nawet parę godzin. Pojazdy niemal zawsze są skrajnie przeładowane (przykładowo w minibusie przeznaczonym dla 16 osób, może podróżować ich niemal dwukrotnie więcej, do tego większość z pasażerów podróżuje z towarami. Koszt biletu na trasie międzymiastowej to 3000-6000 kwacha (4-7 USD). Popularne są rowerowe taksówki (koszt przejazdu za kilometr to ok. 150 kwacha (80 groszy). Największy wydatek to taksówka z lotniska do miasta (35 USD w jedną stronę, cena do niewielkiej negocjacji). Taxi z Liwonde Town do kempingu Bushman’s Baobab w parku narodowym Liwonde to 7 USD. Taxi z Monkey Bay do Cape Maclear, 20 USD (warto popytać miejscowych – można upolować matolę za 6-7 USD). Prom z Monkey Bay do Senga Bay – 7 USD w pierwszej klasie, 2 USD w drugiej klasie.6) Noclegi:Dobrze rozwinięta sieć kempingów i guesthousów. Noclegi pod namiotem 2-10 USD (w cenie dostęp do prysznica), dormy w hostelach (7 USD – 15 USD). Nie ma potrzeby rezerwowania miejsc przez internet.7) Bezpieczeństwo:Malawi jak na standardy afrykańskie jest krajem bezpiecznym. Mimo to unikałem chodzenia po mieście po zmroku, zwłaszcza gdy nie towarzyszył mi żaden lokals. 8) Jezioro MalawiKajaki oraz sprzęt do snorkellingu i nurkowania można bez problemu wypożyczyć w Cape Maclear. Koszt kajaka to 20-25 USD za 3 godziny, sprzęt do snorkellingu ok 10 USD. Nurkowanie jest bezpieczne, choć istnieje ryzyko zarażenia się schistosomatozą. Warto na miejscu kupić lek przeciwpasożytniczy (parazykwantel), gdyż jak się niedawno dowiedziałem, w Polsce nie jest już zarejestrowany i nie można go kupić (do najbliższej apteki trzeba jechać do Niemiec)8) Jedzenie:Kuchnia bardzo uboga. Z mięs dostępne są głównie drób i ryby. Z warzyw – pomidory, cebula, kukurydza. Obiad zazwyczaj serwowany jest z ryżem, ziemniakami lub plackami nsima. Z przypraw używane są tylko sól i pieprz.Ceny obiadów na mieście to 1000-1500 kwacha, w miejscach turystycznych 3000-4000 kwacha. Butelka wody 200-300 kwacha, piwo 600-1000 kwacha. Przekąski u ulicznych sprzedawców: pączek 50 kwacha, łodyga trzciny cukrowej 100 kwacha, ryba z połowu na Cape Maclear: 1500-3000 kwacha9) Internet:Powszechny dostęp do bezprzewodowej sieci SkyBand (cena za 250 MB – 1000 kwacha czyli jakieś 1,5 USD. 500 MB – 2000 kwacha). Zasięg można złapać w większości guesthousów.10) Podsumowanie wydatków:Wiza: 75 USDTransport: 80 USDNoclegi : 60 USDSafari w parku narodowym Liwonde (samochód + rejs łodzią): 50 USDWejścia do parków narodowych: 40 USDJedzenie i napoje: 85 USDPamiątki: 40 USDWynajęcie kajaka, canoe: 30 USDInternet: 5 USDDrobne, nieprzewidziane wydatki: 30 USDLoty: 2954złŁącznie: 495 USD + 2954zł = 4780zł
Świetna relacja, urzeka autentyczność relacji z "lokalsami". Bardzo fajnie się czytało.Duża zachęta do odwiedzin tego kraju, choć cena biletu zaskoczyła mnie, niestety in minus. Myslałem, że może udaje się tam trafić w jakiejś promocji podobne ceny jak czasem do Tanzanii. Nie rozważałeś dostania się do Malawi właśnie z Tanzanii? Czy odległość łączącą obie stolice, wykluczała taką opcję w afrykańskich warunkach transportowych?
@Tom KDokładnie tak jak mówisz. Loty po Afryce są niestety dość drogie, a 1500 km jakie dzieli Dar es Salam i Lilongwe, to w afrykańskich warunkach 2-3 dni podróży autobusem w jedną stronę. Co zapomniałem wspomnieć, a co warto wiedzieć, to to że autobusy w Malawi często reklamujące się jako "bezpośrednie", wcale takie nie są. Przykładowo w Liwonde złapałem ponoć bezpośrednią matolę do Monkey Bay. Zapłaciłem 4000 kwacha. W rzeczywistości przesiadałem się 4 razy, bo każdy kolejny kierowca mówił, że on jednak dalej nie jedzie. Plus jest taki, że podwożą cię pod drzwi kolejnej matoli, no i oczywiście za każdą kolejną jazdę nie musisz już płacić - kierowca "odpala" działkę z tego co mu zapłaciłeś, kolejnemu kierowcy - i tak to się kręci. Niestety wiążę się to z kolejnym oczekiwaniem, aż minibus się zapełni (na szczęście dość szybko - raczej nie dłużej niż godzina). No ale skoro pokonanie w taki sposób odcinka 135km zajęło 5 godzin, to możesz sobie wyobrazić jakby to było z 1500, jakie dzieli malawijską i tanzańską stolicę
:D Lusaka jest dużo bliżej, ale loty z Europy są niestety drogie i rzadko trafiają się tam promocje. Do Malawi niestety nie ma tanich lotów, ale i tak jest dużo lepiej niż 2-3 lata temu, kiedy cena raczej nie spadała poniżej 3000zł, a raczej utrzymywała się na poziomie 3500zł
Jeszcze jedna dość istotna informacja mi się przypomniała. Szczepienie na żółtą febrę nie jest wymagane, po warunkiem że nie przyjeżdżamy z kraju w którym ta choroba występuje. Jeśli mamy przesiadkę w takim kraju (np w Zambii lub Etiopii), to jesteśmy zwolnieni z obowiązku posiadania certyfikatu szczepienia, o ile nasz postój tam nie trwał dłużej niż 12 godzin i nie opuszczaliśmy w tym czasie lotniska.Urzędnik imigracyjny pytał się skąd przyleciałem (Etiopia), jak długo tam byłem (4h) i czy nie opuszczałem w tym czasie lotniska. Słysząc przeczącą odpowiedź, o żaden certyfikat nie pytał.
Również bardzo podobała mi się Twoja relacja. Zacząłem ją czytać na bieżąco, ale skończyłem dopiero dziś dzięki konkursowi. gecko napisał:@Tom KDokładnie tak jak mówisz. Loty po Afryce są niestety dość drogie, a 1500 km jakie dzieli Dar es Salam i Lilongwe, to w afrykańskich warunkach 2-3 dni podróży autobusem w jedną stronę. Co zapomniałem wspomnieć, a co warto wiedzieć, to to że autobusy w Malawi często reklamujące się jako "bezpośrednie", wcale takie nie są. Przykładowo w Liwonde złapałem ponoć bezpośrednią matolę do Monkey Bay. Zapłaciłem 4000 kwacha. W rzeczywistości przesiadałem się 4 razy, bo każdy kolejny kierowca mówił, że on jednak dalej nie jedzie. Plus jest taki, że podwożą cię pod drzwi kolejnej matoli, no i oczywiście za każdą kolejną jazdę nie musisz już płacić - kierowca "odpala" działkę z tego co mu zapłaciłeś, kolejnemu kierowcy - i tak to się kręci. Niestety wiążę się to z kolejnym oczekiwaniem, aż minibus się zapełni (na szczęście dość szybko - raczej nie dłużej niż godzina). No ale skoro pokonanie w taki sposób odcinka 135km zajęło 5 godzin, to możesz sobie wyobrazić jakby to było z 1500, jakie dzieli malawijską i tanzańską stolicę
:D Lusaka jest dużo bliżej, ale loty z Europy są niestety drogie i rzadko trafiają się tam promocje. Do Malawi niestety nie ma tanich lotów, ale i tak jest dużo lepiej niż 2-3 lata temu, kiedy cena raczej nie spadała poniżej 3000zł, a raczej utrzymywała się na poziomie 3500złJa zrobiłem kiedyś inaczej - przelot do Johannesburga,a dalej drogą lądowo-lotniczą na północ (przelot Beira-Nampula) przez Mozambik, pociąg Nampula-Cuamba (fantastyczna sprawa) i do Malawi. Później również drogą lądowo-lotniczną (przelot Mfwufe-Lusaka) do Livingstone. I samolot do Johannesburga. Teoretycznie taka trasa wyjdzie taniej, ale tak jak @gecko napisał trzeba mieć dużo czasu. Ja nigdy nie zapomnę trasy Chipata-Mfuwe, jakieś 100km, 12h, w nocy bez świateł (jechaliśmy na awaryjnych bo tylko te działały), za to wysiadając i biegnąc za busem przed wzniesieniami bo z obciążeniem nie dawał rady.
@jasiubpociągi w Mozambiku jeżdżą według jakiegokolwiek rozkładu, czy tak jak busy - wtedy gdy się zapełnią?
:P jak to w ogóle wygląda z kolejową siatką połączeń? czy pociągi stanowią realną alternatywę dla lotniczych połączeń krajowych?
Niezłe te drewniane canoe
;) A sama relacja niesamowita, rzeczowa, lekka klawiatura, przeczytałem od deski do deski i chylę czoła.Oraz gratuluję przygody!
gecko napisał:@jasiubpociągi w Mozambiku jeżdżą według jakiegokolwiek rozkładu, czy tak jak busy - wtedy gdy się zapełnią?
:P jak to w ogóle wygląda z kolejową siatką połączeń? czy pociągi stanowią realną alternatywę dla lotniczych połączeń krajowych?Pociąg jeździ tylko na odcinku Nampula-Cuamba, jak ja byłem wyjeżdzał o 4 rano, 3x w tygodniu. Cuamba jest przy granicy z Malawi, a Nampula to punkt wypadowy na Ilha de Mozambique, więc to bardzo wygodne połączenie. Odradzam 3-cią klasę (ścisk niesamowity, zwierzęta) , 2-ga jest OK. Pociąg przejeżdża przez piękne scenerie, zatrzymuje się na dość długo w wioskach, których życie toczy się wokół pociągu. I obawiam się, że chyba innych pociągów w Mozambiku nie ma.
@Gadekk @BooBooZBDzięki za miłe słowa
:) Boo, własnie zabieram się do Twojej najnowszej relacji z Islandii - w końcu mam na to trochę wolnego czasu
;) @jasiubDzięki za protipa. Jak będę w Mozambiku to z pewnością ogarnę tę trasę
:D z perspektywy czasu nawet żałuję trochę że na promie na jeziorze Malawi nie kupiłem drugiej klasy zamiast pierwszej, dzięki czemu podróżowałbym z lokalsami.. ale usprawiedliwiam to trochę zmęczeniem przemieszczaniem się przez dwa tygodnie skrajnie przeładowanymi matolami
:P
Zdjęcia oddające klimat, relacja poruszająca i pisana fantastycznym językiem. Czułem się jakbym czytał książkę. Gratulacje, jak ktoś już tu wspomniał. Esencja Podróżowania.
Kontynuowaliśmy spacer po targowisku. Kupiłem jeszcze cztery miseczki ryżu, trochę mąki, kilka pomidorów, cebulę, woreczek oleju. Nieoczekiwanie dowiedziałem się, że mój nowy kolega jest zawodnikiem amatorskiej drużyny piłkarskiej Chembe Sundowns, a stało się to, gdy poprosił abym kupił jeszcze mały woreczek soli.
- Potrzebujemy soli na jutrzejszy mecz
Przeszły mnie ciarki. Wszystko co chwilę później usłyszałem od Craiga, czytałem pół roku wcześniej w „Hebanie” Ryszarda Kapuścińskiego.. Ale czy to możliwe, że obserwacje, które poczynił polski dziennikarz pół wieku wcześniej, wciąż były tak bardzo aktualne?
-Bo widzisz Michal.. Przeciwnicy będą chcieli przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę. Użyją więc magicznych zaklęć w formie mikstury. Ukryją ją prawdopodobnie za słupkiem bramki. Musimy więc dosypać odrobinę soli do mikstury, aby zniwelować działanie zaklęcia. Powinniśmy to jednak zrobić w sposób dyskretny, aby przeciwnik się nie dowiedział i żeby myślał, że jego zaklęcie wciąż pozostaje w mocy…
Słuchałem i byłem jak zahipnotyzowany – w skwarze afrykańskiego słońca, każde słowo Craiga zdawało mi się perfekcyjnie logiczne i zrozumiałe..
„Djambule” w języku chichewa oznacza „zdjęcie” – miejscowe dzieciaki uwielbiają być fotografowane
Do domu dotarliśmy tuż przed zachodem słońca. Przyjrzałem się panoramie roztaczającej się z podwórka mojego gospodarza. Niesamowite, że ludzie tutaj klepią taką biedę, a mają swoje domy w tak spektakularnych lokalizacjach, że bogaci Amerykanie czy Europejczycy powinni bić się w licytacjach o dostęp do tego skrawka raju. Dlaczego więc wciąż ich tu nie ma? No właśnie – dlaczego?
Do kolacji zasiedliśmy z Bonficem – przyjacielem Craiga, oraz żoną mojego gospodarza, Getar. Na niewielkim palenisku Bonfice grillował rybę, a Getar szykowała Nsimę – tradycyjne afrykańskie placki przyrządzane z grubo mielonej mąki. Craig zajęty był szykowaniem sosu do ryby – przyrządził go z pomidorów i cebuli podsmażonej na patelni. Malawijska kuchnia jest niestety dość uboga w porównaniu np. do kuchni azjatyckiej. Z mięsa najpopularniejszy jest drób oraz ryby, podawane głównie z nsimą, ziemniakami lub ryżem. Z warzyw miejscowi jedzą głównie cebulę, pomidory i kapustę, natomiast z przypraw używają tylko sól i pieprz.
Kolacja smakowała jednak wybornie – zwłaszcza, że zjedliśmy ją wspólnie pod rozgwieżdżonym parasolem malawijskiego nieba.
Widok z podwórka Craiga ;)
Craig i jego żona Getar
- Wróć. Nie możesz położyć w tym miejscu nasion. Poruszasz się w lewo i kończysz tam, gdzie trafiasz na puste pole.
Craig po raz setny raz tłumaczył mi zasady gry Bawo – malawijskiej wersji warcabów (przynajmniej tak mi się to skojarzyło). Choć gra jest popularna w wielu krajach afrykańskich, to wywodzi się własnie z Malawi. Jak podaje portal „mancala wikia” , w położonym na południu Blantyre rozgrywany jest nawet ogólnokrajowy turniej, którego zwycięzca otrzymuję nagrodę o wysokości 35.000 Kwacha (230USD). Jest to całkiem sporo w kraju, gdzie średnia miesięczna pensja to 65 USD..
Gramy w Bawo
Skończyliśmy partię, dopiliśmy kawę i umówiliśmy się na 15:30. Craig obiecał zabrać mnie na mecz swojej drużyny – Sundowns FC, a do tego czasu miałem nurkować na pobliskiej Thumbi Island. Po ósmej rano plaża na przylądku Maclear zaczynała żyć w pełni swoim codziennym życiem – kobiety prały ubrania i zmywały naczynia na brzegu jeziora, dzieci bawiły się na plaży, psy goniły się nawzajem, rybacy naprawiali sieci i szykowali się do kolejnego połowu.
Stoły używane do suszenia ryb
Udałem się do pobliskiej Fat Monkey Lodge i za 15 dolarów wypożyczyłem kajak. Dopłynięcie na Thumbi Island zajęło mi pół godziny, co było dla mnie sporym zaskoczeniem, gdyż z poziomu plaży wyspa nie wydawała się aż tak oddalona. Na szczęście okolice przylądka Maclear słyną z tego, że jezioro jest tu bardzo spokojne, więc bez większych trudności udało dopłynąć się do celu. Na brzegu czekał już na mnie komitet powitalny złożony z czterech strażników parku narodowego. Pobrali ode mnie opłatę za wstęp w wysokości 7 dolarów i udzielili paru wskazówek dotyczących bezpieczeństwa podczas nurkowania w pobliżu skał. Od samego początku uderzył mnie spokój tego miejsca. Pomimo, że dźwięk doskonale niesie się po wodzie, nie było tu słychać muzyki z guesthousów czy dzieciaków bawiących się na plaży. Pospiesznie wyjąłem przywieziony z Polski sprzęt do snorkellingu i wskoczyłem do wody.
W drodze na Thumbi Island
Widok z wyspy. Na drugim plane – Domwe Island
Jezioro Malawi jest trzecim co do wielkości jeziorem afrykańskim . Jest też dość głębokie – w najgłębszym miejscu ma 706 metrów, a więc zdecydowanie więcej niż morze Bałtyckie (max. 459 metrów). Zamieszkują je ryby z rodziny pielęgnicowatych znane również jako pyszczaki. Niemal 100% gatunków jest tutejszymi endemitami i nie występują nigdzie poza obrębem tego akwenu. Wrażenia są nie do opisania. Przypomniałem sobie jak rok wcześniej zwiedzałem wrocławskie Afrykarium. Część obiektu jest opisana jako „Wielkie Jeziora Afrykańskie”, a za grubą, szklaną ścianą można podziwiać bajecznie kolorowych mieszkańców jeziora Malawi. Nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że oto znalazłem się po drugiej stronie szyby. Nurkowanie w jeziorze raczej nie należy do szczególnie niebezpiecznych. Nie ma tu ostrych raf koralowych ani parzących meduz. Krokodyle w jeziorze są praktycznie niespotykane, choć zdarza się że bywają widziane – zwłaszcza w pobliżu ujścia rzek. Do ryzyka związanego z nurkowaniem w słodkowodnych akwenach afrykańskich z pewnością należy złapanie bilharcjozy – pasożyta, który pozostając przez dłuższy czas niewykryty potrafi uszkodzić ludzkie organy wewnętrzne. Do zarażenia najczęściej wystarczy zamoczenie nogi w wodzie. Ryzyko jest więc dość spore, zwłaszcza że guesthousach woda w kranach czy pod prysznicem pochodzi prosto z… jeziora. Na szczęście leczenie jest bardzo proste – wystarczy wziąć jedną tabletkę prazykwantelu, która „odrobacza” nas w ciągu doby. Lek jest powszechnie dostępny zarówno w Malawi, jak i w Polsce.
Warunki do nurkowania były jednak idealne – brak fal i silnych prądów oraz doskonała przejrzystość wody. Bez trudu mogłem dostrzec skały leżące na dnie, kilkanaście metrów pode mną. Najlepszym miejscem do obserwacji pyszczaków są okolice skał, gdzie zwierzęta gromadzą się i zjadają algi rosnące na kamieniach. Doprawdy niezwykła jest bioróżnorodność tutejszej fauny – ryby czerwone, żółte, niebieskie, zielone.. w promieniach popołudniowego słońca, jezioro mieniło się wszystkimi kolorami tęczy.
Kolorowy, podwodny świat jeziora Malawi
Nim się zorientowałem dochodziła 15. Musiałem wracać aby oddać kajak do Fat Monkeys. Byłem też umówiony z Craigiem, który obiecał zabrać mnie na mecz. Z pewnym żalem opuszczałem to niesamowite miejsce, ale obiecałem sobie jeszcze tu wrócić.
Do domu Craiga przyszedłem pół godziny przed meczem. Zastałem jego żonę Getar. Craig poprosił ją aby zabrała mnie na boisko. Sam musiał wyjść wcześniej bo czekała go jeszcze rozgrzewka. Piłka nożna to w Afryce najważniejsza religia, a kiedy zbliża się godzina meczu, wioska pustoszeje. Wzdłuż linii bocznych gromadzą się młodzi, starzy, kobiety, mężczyźni. Za trybunę służy nawet powalony baobab.
Choć zawodnicy biegają po piaszczystym klepisku, to mecz odbywa się zgodnie z duchem zasad wymyślonych przez Anglików ponad 150 lat temu. Pomimo wysokich temperatur, rozgrywka trwa regulaminowe 90 minut. Sędziemu głównemu pomaga dwóch liniowych, których zadaniem jest wyłapywanie spalonych oraz… pilnowanie czy rozentuzjazmowany tłum nie przekracza narysowanych patykiem linii bocznych boiska. Liniowy przechadza się wzdłuż pola gry i łodygą trzciny uderza po nogach tych, którzy przekraczają zakazaną granicę i wstępują w rewir zarezerwowany dla sportowców. Wszystko oczywiście w atmosferze żartów – nikt prawdziwej krzywdy tutaj nikomu nie wyrządza. Nad bezpieczeństwem zawodników czuwa trzech sanitariuszy, którzy śpieszą do poszkodowanego w każdym groźniej wyglądającym starciu. Pomimo amatorskiej rangi spotkań, zawodnicy obu drużyn wyposażeni są w komplety piłkarskie. Większość z nich to podarunki od europejskich klubów wysyłających do Afryki używane stroje treningowe, które w przeciwnym razie trafiłyby na śmietnik.
Po pierwszej połowie Sundowns przegrywali 0:1. Ku rozpaczy Getar, znakomitą główką popisał się napastnik Golden Stars FC.
Wszyscy są w drodze na mecz
Piłka – ulubiona zabawka afrykańskiego dziecka
Przerwa meczu to czas, kiedy każdy malawijski dzieciak może poczuć się jak boiskowy gladiator. Boisko błyskawicznie zapełnia się maluchami zawzięcie dryblującymi swoimi ręcznej roboty piłkami. Niestety większość „piłek” to zwinięte w kłębek foliówki, obwiązane sznurkiem. Warto o tym pamiętać wybierając się do Afryki – piłka z Decathlonu za 15zł uszczęśliwi tam niejedno dziecko.
- Getar, potrzymaj mój aparat.
Niewiele myśląc rzuciłem się za piłką, którą jeden z chłopców zbyt daleko sobie wypuścił. Na boisku wybuchła wrzawa – biały z obserwatora stał się uczestnikiem wydarzeń. Kobiety klaskały, mężczyźni się śmiali obserwując moje nieporadne próby odebrania piłki młodym adeptom futbolu. Swój występ przepłaciłem kontuzją, kiedy poślizgnąłem się na żwirowym podłożu i poharatałem sobie nogę. Za to za walkę zebrałem podwójną porcję wiwatów.
Przerwa meczu
Druga połowa meczu była nie mniej emocjonująca co pierwsza. We znaki dawało mi się jednak odwodnienie, więc z powodu zawrotów głowy resztę gry obejrzałem na siedząco. W samej końcówce wyrównującego gola dla Sundowns strzelił Chico – kolega z drużyny Craiga. Eksplozję radości poprzedził głęboki wdech powietrza wydobywający się z setek gardeł. Trwał może sekundę, ale zawierał w sobie wszystko o czym wie każdy kibic z wieloletnim stażem. Euforia.
Zaklęcie przeciwnika zostało złamane. Sundowns pozostają w grze o mistrzostwo.
Sundowns FC – Golden Stars FC
https://www.youtube.com/watch?v=w5_PUPCCai0
Moment po strzeleniu wyrównującego gola
https://www.youtube.com/watch?v=kMctkZ6_c4gZgadza się :) Po zapłodnieniu, samica pobiera ikrę do pyska. Inkubacja trwa od 3 do 4 tygodni. Po wykluciu, narybek wypływa "na świat" prosto z pyska samicy :)Cape Maclear, 3 maja. Dzień siódmy.
Pan Jezus już się zbliża.
-My friend.. możemy chwilkę pogadać?
-Dzięki, ale nie chcę kupować żadnych souvenirów
- Nie przyszedłem w tej sprawie… Robisz mi konkurencje?! Przyznaj się! Przyjechałeś tutaj robić biznes, a nie na wakacje? – Jezus był wkurzony.
Zdębiałem. Nie wiedziałem o co mu chodzi. Dopiero rozmowa z Craigiem uświadomiła mi, że parę godzin wcześniej poleciłem niemieckiej turystce wypożyczenie kajaka w Fat Monkeys, bo tam było najtaniej, a teraz jakby było tego mało, płyniemy z Craigiem i Bonficem na Thumbi Island drewnianym canoe, pożyczonym od ich przyjaciela, zamiast wypożyczyć boski kajak prosto od Jezusa.
Ogarnął mnie boży gniew. Przyjechałem odpocząć od europejskiego konsumpcjonizmu, a ten natręt nie dość że zaburza mój spokój ducha od samego początku, to jeszcze ma do mnie jakieś idiotyczne pretensje.
Rynek zweryfikował, maj friend. Pogódź się z tym i wyciągnij wnioski.
Poranne starcie z malawijskim mesjaszem souvenirów nie zrujnowało mi humoru, bo na ten dzień mieliśmy zaplanowane pierwszorzędne atrakcje. O 10:00 pożyczyliśmy drewniane canoe od przyjaciela Craiga i razem z Bonficem wyruszyliśmy na Thumbi Island. Zabraliśmy ze sobą woreczek ryżu, pomidory, cebulę oraz średniej wielkości suma, którego kupiłem od rybaków wracających z porannego połowu. Zabraliśmy ze sobą również garnki, sztućce i kilka talerzy. Wiosłowanie ciężkim, drewnianym wiosłem do najłatwiejszych nie należy. Mimo to nie chciałem zmienić się z Craigiem, bo zależało mi na tym, aby doświadczyć tego, co miejscowi rybacy mają na co dzień. Samo canoe do najwygodniejszych również nie należy. Do wąskiego otworu mieszczą się tylko nogi, więc wioślarz musi siedzieć bokiem na burcie i wiosłować będąc obróconym względem kierunku do którego zmierza. Kiedy dopłynęliśmy do brzegu nie czułem rąk. Pospiesznie wyjąłem zestaw do nurkowania i wskoczyłem do wody. Tym razem nie miałem wyspy tylko dla siebie. Były jeszcze dwie Niemki, które za moją radą wypożyczyły kajaki w Fat Monkeys, oraz kilku turystów z RPA.
Nurkowanie za to, znów obfitowało w spektakularne widoki – zwłaszcza gdy ryby zaczęły formować się w wielką ławicę skupioną w pobliżu jednej ze skał. Szybko podążyłem za nimi w celu wykonania kilku ciekawych ujęć. Nie wiedziałem dlaczego tak nagle się zgrupowały -taki stan rzeczy zrozumiałem dopiero gdy wynurzyłem się z wody i zobaczyłem turystów na łódce rzucających chleb prosto na moją głowę. Byli nieźle ubawieni faktem, że wraz z rybami do chleba podpłynął jakiś Polak.
O 14 zjedliśmy na skałach obiad przygotowany przez Craiga i Bonfice’a. Wyszło tego całkiem sporo, więc poczęstowaliśmy również strażników parku. Był to zdecydowanie najsmaczniejszy sum jakiego w życiu jadłem. Craig zdecydowanie powinien otworzyć punkt gastronomiczny. Przed powrotem zdążyłem jeszcze rozejrzeć się po wysepce, czego nie zdążyłem zrobić poprzedniego dnia. Spotkałem wiele kolorowych jaszczurek, spośród których niektóre były rozmiaru małego kociaka. Z apetytem jadły resztki po naszym obiedzie.
Obiad ;)
Prawie jak Seszele ;)
Po powrocie Craig i Bonfice zabrali mnie na trekking po okolicznych wzgórzach. Naszym celem był bezimienny wierzchołek górujący nad wioską Chembe, z którego rozpościera się wspaniały widok na przylądek Maclear oraz wyspę Thumbi. Wejście utrudniała jednak wyjątkowo bujna, wysoka trawa – dwa tygodnie wcześniej skończyła się w Malawi pora deszczowa.
Z pewną obawą przedzierałem się przez gęste zarośla – strażnicy parku przestrzegali przed czarnymi mambami, które akurat miały swój sezon wylęgu. Oprócz tego w parku występują również kobry i skorpiony. Starałem się o tym nie myśleć i skupiłem się na rozmowie z moimi przewodnikami.
- Craig, udało się wam dosypać soli do mikstury zawodników Golden Stars? Gdzie ją ukryli?
-Nieeee – Craig głęboko się zamyślił – Byli sprytni i nosili zaklęcie przy sobie. Nawet wiem, który obrońca. Miał je w kieszeni. Nie dało rady nic zrobić.
Postanowiłem sprowadzić rozmowę na bardziej mi znany, europejski grunt.
-Znasz jakichś polskich zawodników?
-No jasne. Lewandowski! Wszyscy go tu znają.
-Ktoś jeszcze? Błaszczykowski? Piszczek?
-Aaaa Pisek… to on jest Polakiem? Jasne, że go znam. Gra w Borussi Dortmund.
Craig i Bonfice
Dzikie jagody, których zjedzenie podobno jest śmiertelne
Thumbi Island
Klimaty piłkarskie towarzyszyły mi już do końca dnia. Wieczorem poszliśmy na mecz do miejscowego „klubu”. Juventus grał w półfinale Ligi Mistrzów z AS Monaco. Bardzo prawdopodobne, że miałem przed sobą jedyny telewizor w wiosce, co ma jednak swoje plusy – ludzie spotykają się ze sobą, zamiast siedzieć zamknięci w swoich domach. Miejscówka okazała się szałasem krytym trzciną, pozbawioną nawet podłogi – widzowie oglądali mecz siedząc na piasku. W trakcie meczu, jeden z miejscowych pobierał od każdego opłatę w wysokości 150 kwacha, która była biletem wstępu na mecz. Szałas pękał w szwach, widzowie co jakiś czas ukradkiem na mnie spoglądali – pewnie zachodzili w głowę dlaczego nie oglądam spotkania razem z innymi przyjezdnymi, w turystycznej części przylądka Maclear
Wybuch radości. To Dybala popisał się efektownym dryblingiem. Najmłodsi widzowie w pełnym rozgorączkowaniu starają się sobie wyjaśnić jak młody Argentyńczyk wykiwał rywali.
Przestałem obserwować grę, skupiłem się na reakcjach kibiców i wsłuchałem się w najbardziej uniwersalny język świata - ten sam, który można usłyszeć w piwiarni Warka na Świdnickiej we Wrocławiu, podczas topowego meczu Ligi Mistrzów.
To był jeden z nielicznych momentów podczas tej podróży, kiedy czułem się jak w domu.
Chembe
Poprzedniego wieczora pożegnałem się z Craigiem, Bonficem, Getar, a także z samym przylądkiem Maclear – miejscem, które wbrew pierwszym oczekiwaniom, wiele nauczyło mnie o Malawi i jego mieszkańcach. Przed spakowaniem swoich rzeczy poszedłem na targ i zrobiłem zakupy. Ryż, mąka, warzywa, ryba, trochę owoców.. może to niewiele ale chciałem się jakoś odwdzięczyć za okazaną mi gościnę. Podarowałem zakupy Craigowi i Getar – obiecali przyrządzić nazajutrz obiad, na który zaproszą również Bonfice’a i jego żonę. Zahaczyliśmy również o stoisko z pamiątkami, które prowadzi Bonfice. Wbrew wcześniejszym postanowieniom, zdecydowałem się kupić kilka drewnianych figurek– nie tyle z potrzeby ich posiadania, co z chęci wsparcia człowieka, który okazał mi tyle bezinteresowności. Wybrałem dwa rzeźbione wieszaki naścienne w kształcie jaszczurek, drewnianą figurkę canoe i maskę. Od Craiga z kolei kupiłem małą, drewnianą planszę do gry w Bawo – pamiątka dla mnie najcenniejsza, bo nie dość, że będę mógł nauczyć rodzinę i przyjaciół zasad tej typowo malawijskiej gry, to jeszcze została ona wyrzeźbiona przez osobę, z którą tak bardzo się zaprzyjaźniłem.
W piątek obudziłem się przed szóstą. Craig uzgodnił ze znajomym kierowcą matoli, że zajedzie przed mój hostel i zawiezie mnie do Monkey Bay. Minibusy na Cape Maclear nie mają stałych godzin odjazdów i nigdzie nie można znaleźć informacji dotyczących ich kursów. Dlatego turyści muszą wynająć taksówkę i słono za nią zapłacić – podróż w jedną stronę to wydatek rzędu 20-25 dolarów. Ja dzięki pomocy Craiga pojechałem zatłoczoną matolą za 7000 kwacha (ok. 8 dolarów).
Pożegnanie z Cape Maclear