+1
gecko 24 maja 2017 22:32
Image

W drodze do Monkey Bay

Image


Pół do ósmej wysiadłem przed budynkiem terminalu w Monkey Bay, skąd odpływa M.V. Ilala – jedyny prom kursujący wzdłuż całego jeziora od Monkey Bay, aż do położonej niemal 600 kilometrów dalej miejscowości Chilumba. W okienku kasy spytałem o bilet do Senga Bay. Otrzymałem kartę pokładową za 5000 kwacha (ok. 6 USD) – jak się okazało – uprawniającą mnie do podróżowania na górnym pokładzie – w pierwszej klasie. Z bliska statek wzbudził we mnie pewne obawy – wątpliwości zrodziła zardzewiała i połatana burta. Jeden z pracowników portu chyba zauważył, że opuściła mnie odwaga.

– Don’t worry sir! – Wesoło zagadał, a beztroski ton jego wypowiedzi zaczął rozwiewać czarne myśli jakie kłębiły mi się w głowie – It’s a malawian Titanic!

Nie wiem czy się przesłyszałem, czy może gość nie był świadom tego, jaki los spotkał brytyjski liniowiec – tak czy owak, chwilę później podziwiałem z górnego pokładu Ilali,
widok roztaczający się na zatokę.

M.V. Ilala


Image

Image


Oprócz mnie w pierwszej klasie zameldował się Amerykanin i Norweg – poznali się dopiero pół godziny wcześniej, lecz obaj podróżują po Afryce już od wielu miesięcy. Wkrótce Norweg musiał nas niestety opuścić, bo podczas kontroli biletów okazało się, że ma wykupioną drugą klasę i został wyproszony z górnego pokładu. Początkowo nawet żałowałem, że nie kupiłem drugiej klasy. Co prawda oznaczałoby to podróżowanie w ścisku przez następnych parę godzin, ale dałoby mi kolejną okazję do zaobserwowania mieszkańców Malawi w ich codziennym życiu. Rozważałem nawet zejście na dół, ale ostatecznie zrezygnowałem z pomysłu – perspektywa podróżowania w komfortowych warunkach (po raz pierwszy w Malawi), wydała się aż nadto kusząca.

Tak się podróżuje w pierwszej klasie! ;)

Image

Posiłek w okrętowej restauracji – ryż i ryba Chembe, występująca jedynie w jeziorze Malawi

Image


Wkrótce zostawiliśmy za sobą przylądek Maclear, a jezioro coraz bardziej zaczynało przypominać otwarte morze. Daleko na horyzoncie majaczyła się linia brzegowa Mozambiku, a statek kołysał się na zaskakująco wysokich falach. Niemałe zaskoczenie budził we mnie widok drewnianych canoe, które z tej perspektywy wyglądały jak łupiny orzecha rzucone na wzburzoną wodę. Nie przypuszczałem, że rybacy aż tak daleko wypuszczają się w połów – byliśmy co najmniej dziesięć kilometrów od brzegu.

Image

Parę godzin później zaliczyliśmy pierwszy postój – na następnym miałem wysiadać. Ilala zgasiła silnik kilkaset metrów od brzegu i spuściła do wody dwie łodzie z napędem motorowym. Szybko zapełniły się pasażerami i ich bagażami. Po kilkunastu minutach ruszyły w kierunku osady.

Image

Image

Image

Image


Na pokładzie łódki znalazłem się trzy godziny później. Ilala stała w bezpiecznej odległości od skał zdobiących wybrzeże Sengi, a uroku temu pejzażowi dodawało chylące się ku zachodowi słońce. Wielu pasażerów tutaj wysiadało, więc udało mi się załapać dopiero na drugi kurs. Pracownicy promu pomagali pasażerom zejść po metalowej drabince, a następnie podawali im bagaże. Wielu z nich podróżowało z ciężkimi workami ryżu lub kukurydzy, niektórzy wieźli ze sobą żywe kurczaki. Po załadowaniu łódź ledwo unosiła się na powierzchni wody. Silnik odpalił z cichym sapnięciem i ruszyliśmy w kierunku plaży.

Z początku nie wiedziałem kim są ci ludzie. Stali po kolana w wodzie w dość licznej grupie i ewidentnie na nas czekali. Rodziny pasażerów? Sprzedawcy? Gdy zbliżyliśmy się na odległość kilkunastu metrów, owi ludzie głośno krzycząc, rzucili się w naszą stronę. Przez ułamek sekundy przeszło mi nawet przez myśl, że to jakaś zorganizowana grupa rabusiów. Okazało się jednak, że są tragarzami. Pasażerowie podawali im swoje ciężkie ładunki, po czym sami wyskakiwali za burtę łodzi. Jeden z pasażerów był na tyle wygodny, że wynajął dwóch tragarzy. Jeden zabrał jego bagaż, a drugi - jego samego! Zapanował totalny chaos. Nagle zdałem sobie sprawę, że któryś z tragarzy zabiera się za mój 70-litrowy plecak. Poprosiłem go żeby poczekał. Nie byłem przygotowany na taką ewentualność – żyłem w świadomości, że łódź zabierze nas do samego brzegu, ewentualnie, że wysiądziemy na jakiejś rampie czy pomoście… W pośpiechu przepakowałem najcenniejsze rzeczy – pieniądze, paszport, telefon, słuchawki… wszystko miałem pochowane w zapinanych kieszeniach w nogawkach moich spodni. Następnie zdjąłem grube, trekkingowe buty i wskoczyłem do wody, która sięgała mi niemal do ramion. Przede mną potężnie zbudowany Malawijczyk taszczył mój wielki plecak, dbając przy tym aby się nie zamoczył. Nim dotarliśmy do brzegu, przedarliśmy się jeszcze przez gęste sitowie, co wzbudziło moje obawy gdyż w takich miejscach lubią przesiadywać krokodyle. Stwierdziłem jednak, że gdyby niebezpieczeństwo było realne, to ludzie by tu nie wysiadali. Totalnie przemoczony dotarłem do brzegu i dałem tragarzowi napiwek w wysokości 1000 kwacha.
Drugi raz podczas tej podróży poczułem frustracje z powodu afrykańskiego podejścia do życia. Pomyślałem, że pięćdziesiąt lat temu ludzie tak samo musieli wyskakiwać za burtę, tak jest teraz i za pięćdziesiąt lat też tak będzie, bo nikomu nie wpadnie do głowy by wybudować prosty, drewniany pomost o długości kilkunastu metrów.

W drodze na brzeg

Image

Porzuciłem te rozważania i udałem się do Steps Campsite, gdzie planowałem przenocować. W Senga Bay miałem zostać tylko do rana i następnie udać się na północ, do Nkhotakhota – mojego ostatniego celu podróży. Nie wybrałem tego miejsca przypadkowo – w Nkhotakhota pracuje polski Salezjanin, którego bardzo chciałem odwiedzić i przy okazji zobaczyć na własne oczy jak wygląda praca w afrykańskiej placówce misyjnej.

Byłem ciekawy jakim człowiekiem okaże się ksiądz Józef. W ciągu tygodni poprzedzających mój wyjazd wymieniliśmy kilkanaście maili, a następnego dnia miałem w końcu poznać go osobiście.

Zasnąłem wsłuchując się w monotonny szum fal i ciche cykanie świerszczy.

Image

Image

ImageStaram się ;)Nkhotakhota, 6 maja. Dzień dziesiąty

- Zambia jest już zupełnie innym państwem niż była dziesięć lat temu, mówię ci.. Kiedy przyjechałem tam przed laty, kraj był w wielkiej zapaści. Teraz rozwija się turystyka, jest coraz więcej miejsc pracy, poprawia się służba zdrowia, ludzie są bardziej zadowoleni z życia. Mozambik też powoli idzie naprzód, a Malawi? Michał, ja naprawdę czarno to tutaj widzę.

Siedzieliśmy w pokoju gościnnym szkoły parafialnej św. Don Bosco – założyciela zgromadzenia salezjanów i salezjanek. Ksiądz Józef wrzucił do filiżanki herbaty kostkę cukru i parokrotnie zamieszał. Był pełnym wigoru, postawnym mężczyzną, na oko po pięćdziesiątce. Już po paru minutach rozmowy wiedziałem, że jest to typ gościa, o którym ciotka na imieninach powiedziałaby: „Obrotny z niego facet. Potrafi się zakręcić”. W Nkhotakhota pełni rolę dyrektora placówki oraz głównego kapłana (czy też pastora, jak na księży mówią Malawijczycy). Do Malawi przyjechał w 2012r. Wcześniej przez trzy lata posługę pełnił w Zambii.

- Czy za ogólnie złą sytuację gospodarczą afrykańskich krajów odpowiada wyłącznie kolonializm?
- Kolonializm nigdy się nie skończył i nie zanosi się na to aby miał się zakończyć. Popatrz – w wielu afrykańskich krajach masz lepsze drogi niż w Polsce. Wszystkie wybudowane za chińskie pieniądze. Prezent? Nie. Te drogi najczęściej prowadzą do złóż surowców mineralnych, skąd Chińczycy mogą brać do woli. Ewentualnie skorumpowani rządzący znoszą im cła na towary importowane i stąd Afrykę zalewa fala chińskiej tandety. Europa też w niczym nie pomaga. Te ich projekty są śmiechu warte. Pomoc doraźna. Starannie wykalkulowana na to, aby Afryka nigdy się nie usamodzielniła.
- Podróżując przez Malawi wielokrotnie mijałem tabliczki informujące o projektach realizowanych przez Unię Europejską. Przecież te nakłady finansowe, które idą na edukację, choćby z obszaru rolnictwa, muszą dawać jakieś efekty – próbowałem odnaleźć choć promyk nadziei w tej pochmurnej wizji księdza Józefa.
- Projekty? – wyartykułował to słowo w sposób, który jasno miał mi uświadomić jak niedorzeczną hiperbolą się posłużyłem – Rozejrzyj się – gdzie widzisz te projekty?
-Cóż.. gospodarka może i leży, ale za to tak pogodnych ludzi nigdzie jeszcze nie spotkałem – Mój rozmówca kończył herbatę i zbierał się do wyjścia, a ja uparłem się, aby zakończyć rozmowę pozytywnym akcentem.

Twarz salezjanina rozjaśnił szeroki uśmiech
- Cheers! – powiedział podnosząc szklankę.

Budynki szkolne w salezjańskiej placówce misyjnej, Nkhotakhota.

Image

Na dziedzińcu przed budynkami szkolnymi trwał właśnie festyn z okazji Dnia Św. Dominika Savio – patrona dzieci i młodzieży. Józef (prosił by mówić mu po imieniu) miał tego dnia dużo pracy, więc resztę dnia spędziłem w towarzystwie niemieckiego wolontariusza Jonasa, który od września jest na 10-miesięcznym programie w Nkhotakhota, w trakcie którego pomaga w organizacji zajęć lekcyjnych oraz jest trenerem chłopięcej drużyny piłkarskiej (co jako zapalony fan HSV Hamburg, realizuje z wielką pasją). Był krótko ostrzyżonym dziewiętnastolatkiem o nieco „misiowatej” aparycji.

- Jonas.. oprócz księdza Józefa i brata Franciszka jesteś tutaj jedynym Europejczykiem. Nie tęsknisz za domem?
- Tęsknię, ale najgorzej było na początku. Kiedy przyjechałem, niemal od razu zachorowałem na malarię. To naprawdę paskudna choroba. Przez trzy tygodnie myślałem, że tu wykituję. Szczęście w nieszczęściu, że stało się to tutaj. O ile szpitale w Malawi są koszmarne i nikomu nie życzę pobytu w takim miejscu, tak akurat na malarię przygotowani są doskonale. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że dużo lepiej niż nowoczesne niemieckie kliniki. Wiesz.. dla nich to codzienność z którą musza się zmagać. Oprócz tego, mam same pozytywne doświadczenia z Malawi, a do tego rodzice co jakiś czas przysyłają mi paczkę z niemiecką czekoladą. Es ist wunderbar!

Festyn trwał w najlepsze. Dwóch didżejów co chwilę wymyślało nowe zabawy dla rozemocjonowanych dzieciaków. Przeciąganie liny, „gorące” krzesła, berek, ciuciubabka, pociąg. Ku uciesze najmłodszych, Jonas przybrał rolę głównego wodzireja zabawy. Później z pewnym żalem mówił mi o swoim rychłym powrocie do Niemiec. Byłem w stanie zrozumieć dlaczego – najwyraźniej wśród Malawijczyków odnalazł swój drugi dom.

O osiemnastej, za jego namową postanowiłem wziąć udział w różańcu na który zaprosił mnie Józef.
- Wiesz.. Ja sam nie jestem zbyt wierzący, ale kiedy tylko mogę staram się brać udział w różańcu, bo jest to świetna forma medytacji – przekonywał mnie Jonas – Od razu czuję jak odpływają ode mnie negatywne emocje i ogarnia mnie spokój.

W krótkim nabożeństwie wzięliśmy udział w czwórkę – Józef, brat Franciszek, Jonas i ja. Przez niemal pół godziny chodziliśmy wzdłuż dziedzińca przed budynkiem administracyjnym placówki – od garażu, w którym zamknięty był terenowy Land Cruiser, do bramy wjazdowej znajdującej się jakieś 50 metrów dalej. I tak w kółko. W tym czasie Józef prowadził modlitwę (w języku angielskim z racji międzynarodowego towarzystwa), a my odpowiadaliśmy według wyuczonej formułki.
Nie wiem czy to dzięki monotonii wypowiadanych słów, które przypominały mi hinduską mantrę, czy może z racji hipnotyzującej ciszy afrykańskiej prowincji, wzbogaconej dźwiękami cykad - 20 minut zleciało mi w mgnieniu oka. Jonas jednak miał rację – już dawno nie czułem się tak odprężony.

Po różańcu udaliśmy się do kantyny, gdzie zjedliśmy ryż z gulaszem z serc drobiowych i z warzywami, a następnie Jonas zabrał mnie do pomieszczenia dla wolontariuszy, gdzie miałem już przygotowane posłanie. Pierwszy raz podczas tej podróży miałem spać w łóżku, a nie jak dotychczas – w namiocie.

Kolejny dzień zapowiadał się niezwykle ciekawie – w planach była podróż do wioski Mthawira, gdzie Józef będzie odprawiał mszę w języku chichewa. „Outpost” – tak nazywa się tutaj kościółki w małych wioskach, gdzie nie ma kapłana na stałe i aby odprawić mszę musi dojeżdżać z Nkhotakhota. Byłem niezmiernie ciekaw jak wygląda liturgia przy udziale tak rozśpiewanych i roztańczonych wiernych. Podejrzewałem, że malawijska msza różni się pod każdym względem od tego co można zobaczyć w polskim kościele i jak się okazało - nie pomyliłem się.

Festyn z okazji dnia Św. Dominika Savio

Image

Jonas tłumaczy zasady nowej gry

Image

Image

Image

Image

Image

Zawodnicy drużyny trenowanej przez Jonasa

ImagePodejrzewam, że to europejskie kluby piłkarskie wysyłają do Afryki używane stroje treningowe, które w przeciwnym razie trafilyby na śmietnik. Koszt niewielki, a realizują się w obszarze CSR i do tego promują marketingowo :PNkhotakhota, 7 maja. Dzień jedenasty

Przed szóstą obudził mnie dźwięk dzwonów. Wyjrzałem przez okno – odświętnie ubrani ludzie schodzili się na poranną Mesę. Tak nazywa się tutaj msza święta. Mesa.

Wraz z Jonasem udaliśmy się do pobliskiego kościoła, w którym Józef odprawiał już nabożeństwo. Skromnie urządzone pomieszczenie skrywało dwa rzędy surowych, drewnianych ławek bez oparć i niewielki ołtarz. Kościół był zapełniony ledwie w połowie.
- To przez to, że msza jest odprawiana po angielsku. Liturgia w chichewa gromadzi tłumy – szepnął Jonas witając się z paroma znajomymi Malawijczykami. Był przyjemny rześki poranek – w Nkhotakhota temperatury w nocy i nad ranem oscylują w okolicach 15-17 stopni Celsjusza, a przyjemną aurę wzmacnia delikatna bryza wiejąca znad jeziora. Ceremonia pod wieloma względami przypominała tą europejską, z tą różnicą że było więcej śpiewu, a wierni nawet tańczyli. Całość trwała półtorej godziny, co podobno jest ekspresowym trybem odprawiania mszy, bo te w języku chichewa często trwają nawet dwa razy dłużej.

Z Józefem i bratem Franciszkiem spotkaliśmy się w jadalni, gdzie zasiedliśmy do wspólnego śniadania. Był siódmy maja i cały świat żył zaplanowanymi na wieczór wyborami prezydenckimi we Francji. Nie inaczej było w salezjańskiej placówce misyjnej w Nkhotakhota. Józef nie krył swoich sympatii dla skrajnie prawicowej liderki Frontu Narodowego, Marie Le Pen, równocześnie ciskając gromy na całą instytucję Unii Europejskiej, która swoją nadmiernie liberalną polityką doprowadzi do zagłady cały kontynent. Dostało się też homoseksualistom oraz unijnym urzędnikom, przy których nawet Mugabe zdawał się być uczciwym i godnym zaufania człowiekiem.
Słuchałem tej antyeuropejskiej tyrady i kątem oka obserwowałem Jonasa, który przywdział maskę stoickiego spokoju, ale wiedziałem że w środku cały się gotuje. Jako zwolennik popularnego na zachodzie liberalizmu, często wdawał się w utarczki z Józefem kwestionując wyznawane przez niego ultraprawicowe wartości. Dlatego obaj starają się unikać poruszania tematów zapalnych.

Przed dziesiątą spotkaliśmy się na dziedzińcu. Józef przyodziany już w ornat, wyprowadził Land Cruisera i otworzył bramę. Polecił mi abym wskoczył „na pakę” i zajął miejsce obok trzech ministrantów. Miejsce w kabinie zajął Ojciec George. W taki właśnie zwyczajny-niezwyczajny sposób wyruszyliśmy w kierunku Mthawiry. Poruszaliśmy się wyboistą drogą, więc co chwilę podskakiwałem na bagażniku terenowego auta, czym wzbudzałem śmiech moich trzech towarzyszy – zapewne przyzwyczajonych do podróżowania w taki sposób. Po paru minutach zjechaliśmy już na równą, asfaltową drogę biegnącą na północ. Okazało się przy tym, że Józef ma ciężką nogę – usiadłem tyłem do kierunku jazdy, bo pęd powietrza uniemożliwiał otwarcie oczu czy nawet oddychanie. Mijaliśmy niewiele samochodów – a jeśli już jakieś, to głównie ciężarówki lub minibusy. Na luksus posiadania własnego samochodu osobowego mało kto może sobie tutaj pozwolić. Poboczami przemieszczali się głównie piesi noszący na głowie ciężkie worki z ryżem lub kukurydzą oraz długie łodygi trzciny cukrowej. Było również wielu rowerzystów, w tym również – rowerowych taksówek. Po parunastu minutach ponownie zjechaliśmy na polną, wyboistą drogę i niedługo później byliśmy na miejscu.

Kościół w Mthawira

Image

Image

Moim oczom ukazał się niewielki budynek, znacznie skromniejszy od tego w Nkhotakhota. Na schodach małego kościółka siedziały kobiety i dziewczynki ubrane w odświętne, kolorowe stroje. Niemniej odświętnie ubrani mężczyźni, stali w cieniu rozłożystego drzewa i rozmawiali o czymś. Nasz przyjazd wywołał niemałe poruszenie – ci ludzie wyczekiwali białej terenówki, gdyż zwiastowała ona rychłe rozpoczęcie Eucharystii. Józef został przez każdego wyściskany i z każdym zamienił po parę słów – w czasie swojego pięcioletniego pobytu w Malawi nauczył się płynnie mówić w chichewa czym wzbudził mój wielki podziw. Wkrótce wszyscy zajęli miejsce w kościele przydzielone według określonego porządku – mężczyźni po prawej stronie siedzieli na drewnianych ławkach, kobiety – po lewej stronie zajęły miejsce na kamiennej posadzce.

Rozległy się pierwsze tony pieśni powitalnej – wesoła melodia popłynęła z odtwarzacza CD, bo w kościele brak było organów i organisty. Wszyscy wstali ze swoich miejsc i rozpoczęli radosny śpiew wzbogacony tańcem, który przypominał wyćwiczony układ choreograficzny. Podział widoczny był również w czasie śpiewu – mężczyźni stanowili głos przewodni, kobiety z kolei śpiewały w chórku odpowiadając na męskie wezwania do modlitwy. Nad całością czuwał dyrygent, który inicjował kolejne zwrotki i machając ręką nadawał tonację pieśni. Biła z tej ceremonii pewna siła, której nie sposób było się oprzeć. Dyskretnie wyjąłem aparat i zacząłem nagrywać ten wyjątkowy spektakl.

W międzyczasie do kościoła wkroczył orszak składający się ministrantów, księdza Józefa oraz kobiet w zielonych chustach na głowie. Kapłan zajął miejsce za ołtarzem i powitał wiernych swoiskim „Mulibwanji”, na co ci chórem odpowiedzieli „Ndili bwino, kaya inu?”. Usiedliśmy. Msza rozpoczęła się od modlitw, które jak przypuszczałem są podobnymi, które można usłyszeć w kościele w Polsce. Następnie Józef odprawił kazanie, którego z wielkim zainteresowaniem słuchali zgromadzeni wierni. Nie wiedziałem o czym mówi. Udawało mi się wyłapywać pojedyncze słowa takie jak „ambuye”, „kwambiri”, „bwanji” czy „Christu”. Co jakiś czas Józef zadawał pytanie, na które wszyscy chóralnie odpowiadali, czasami wtrącił coś zabawnego, co ludzie kwitowali śmiechem. Odniosłem wrażenie, że są bardzo zżyci z kapłanem oraz że darzą go wielkim szacunkiem.

Image

Image

Po skończonym kazaniu i paru kolejnych modlitwach, głos zabrał dyrygent. Jego przemowa była najprawdopodobniej wyrazem zachęty dla parafian aby składali ofiarę. Przed ołtarz wyszedł ministrant z drewnianym pudełkiem. Ludzie ustawili się w kolejce jak do komunii świętej, a dyrygent zainicjował kolejną radosną pieśń w rytm której kolejka posuwała się naprzód. Pomyślałem, że składanie ofiary jest tutaj formą dobrej zabawy. Coś jak „Jedzie pociąg z daleka”. Ludzie śmiali się, śpiewali, tańczyli, wrzucali banknoty do pudełka, po czym… wracali na koniec kolejki i powtarzali wszystko od nowa. Po trzech takich rundkach, prowadzący ceremonię zajrzał do skrzynki i sceptycznie pokiwał głową. Po raz kolejny zaapelował do zgromadzonych, aby wsparli finansowo parafię, na co zgromadzeni entuzjastycznie zareagowali i ponownie zaczęli formować „wężyk”. Na koniec do świątyni wkroczyły kobiety z koszami pełnymi darów. Przed ołtarzem szybko uformowała się góra złożona z kiści bananów, bochenków chleba, pomidorów, kukurydzy, worków z ryżem oraz batatów. Był to widok bardzo niecodzienny z mojego, europejskiego punktu widzenia. Czasy składania danin w formie płodów rolnych, w Polsce należą już chyba do zamierzchłej przeszłości.

Po mszy ksiądz Józef, Ojciec George i ja zostaliśmy jeszcze zaproszeni na obiad przez mężczyznę, który prawdopodobnie pełnił rolę kościelnego. Na skromnie zastawionym stole ustawionym tuż przy ołtarzu, znalazło się kilka małych kawałków twardego i dość żylastego mięsa, parę placków Nsima i odrobina gotowanych warzyw. Byłem pod wrażeniem tej ujmującej gościnności – „Czym chata bogta tym rada”, „gość w dom, Bóg w dom”. Choć określiłbym siebie jako antyklerykała często dość krytycznie spoglądającego na instytucję kościoła katolickiego, to byłem pod wielkim wrażeniem poświęceń na jakie byli gotowi ludzie aby wyrazić wdzięczność kapłanowi za jego ciężką pracę na rzecz lokalnej społeczności.

Image

Image

Po skończonym posiłku zebraliśmy się przed kościołem, a Józef poprosił mnie abym wykonał parę pamiątkowych fotografii do kroniki Misji. Cieszyłem, się że moja obecność na coś się przydała. Dotychczas niewiele z pięcioletniej działalności salezjanina w Malawi, zostało udokumentowane na zdjęciach. Po serdecznym pożegnaniu załadowaliśmy banany i inne ofiarowane dary na pakę Land Cruisera i ruszyliśmy w drogę powrotną.

Resztę dnia spędziłem w towarzystwie Jonasa. Spakowałem też swoje rzeczy, ponieważ rano miałem zaplanowany powrót do Lilongwe. Wieczorem niemiecki wolontariusz oprowadził mnie jeszcze po budynkach szkolnych.

-Widzisz Michał.. kiedy tu przyjechałem, myślałem że oni uczą się czegoś innego. Czegoś prostszego. Tymczasem kiedy zobaczyłem zadania z fizyki czy chemii to aż złapałem się za głowę, bo nie pamiętam abyśmy coś takiego przerabiali w liceum w Kolonii. Problemem jest jednak brak materiałów naukowych. Brakuje dosłownie wszystkiego. Podręczników, zeszytów, przyborów geometrycznych, a nawet ołówków. Nie mogę odmówić im dobrych chęci – często sami przychodzą do klas w środku nocy i próbują nadrabiać zaległości, niestety rano są niewypoczęci i zasypiają w trakcie lekcji. Zła organizacja czasu – są nieprzytomni wtedy kiedy mogliby najwięcej skorzystać, bo do ich dyspozycji jest nauczyciel.

- Jonas jak postrzegasz działalność księdza Józefa?

- Jak miałeś okazję zauważyć, często się nie zgadzamy. Ojciec Józef wyznaje zupełnie inne wartości, których do końca nie rozumiem, ale mimo to staram się szanować jego spojrzenie na wiele spraw. Choćby jego skrajną niechęć do Unii Europejskiej – organizacji, która według mnie przyczyniła się do niesamowitego rozwoju i która dała nam, młodym niebywałe możliwości podróżowania po świecie, pracowania w innych krajach, zdobywania nowych doświadczeń. On dorastał w innych czasach i ceni inne wartości. Ale Michał.. odkładając na bok politykę… On robi tutaj niesamowitą robotę. Serio. Skala poświęceń na jakie jest w stanie się zdobyć dla tych ludzi jest naprawdę przeogromna. I zawsze przebacza. Bez względu na wszystko każdemu przebacza.


Właściwy człowiek we właściwym miejscu.



Malawijska msza i śpiewy w języku chichewa
https://www.youtube.com/watch?v=_X3Rhva ... e=youtu.be

Próba chóru w salezjańskiej placówce misyjnej w Nkhotakhota
https://www.youtube.com/watch?v=69Sgs-0 ... e=youtu.be

Popołudniowy mecz koszykówki, na dziedzińcu szkoły Św. Don Bosco

Image

Mecz drużyny prowadzonej przez Jonasa

Image

Od lewej: Jonas, ksiądz Józef i ja

Image

Brat Franciszek jest Czechem i pochodzi z Moraw

Image@sko1czek @julk1

dzięki za miłe słowa, cieszę się że długie godziny poświęcone pisaniu tej relacji, nie idą na marne :D Tak naprawdę pozostał mi do napisania tylko krótki epilog, a później obiecane podsumowanie, w którym zawarte będą informacje praktyczne związane z planowaniem podróży do Malawi. Także... stay tuned ;)Lilongwe, 9 maja. Dzień ostatni.

-Muli bwanji! Zastałem Adriana?

-Ndili bwino, kaya inu? Kręci się tu gdzieś, zaraz go zawołam

Zupełnie jak dwa tygodnie wcześniej poszedłem do Welcome Lodge, kupiłem butelkę Carlsberga, usiadłem na kanapie i wpatrywałem się w telewizor. Wówczas przyjaciel Adriana (ten który przedstawił mi go jako wybitnie uzdolnionego artystę), oglądał Invictus z Morganem Freemanem i Mattem Damonem w rolach głównych. Teraz włączone było jakieś południowoafrykańskie MTV.
Kilka minut później przyszedł Adrian.

-Heeey maaaan! Jak twoja podróż?
-Dzięki, było naprawdę ekstra! Widziałem słonie w Liwonde, nurkowałem na Cape Maclear i odwiedziłem polskiego księdza na placówce misyjnej w Nkhotakhota. Po południu wyjeżdżam, więc przyszedłem się pożegnać. Chciałbym ci też podziękować, bo.. jakby to powiedzieć.. zapoczątkowałeś ciąg niezwykle pozytywnych wydarzeń, które mnie spotkały w ciągu tych dwóch tygodni.
- Przyjemność po mojej stronie. Bardzo się cieszę, że Malawi zrobiło na tobie tak dobre wrażenie. Wiesz.. mamy tu naprawdę świetnych ludzi, dla których okazja do rozmowy z turystą z tak odległego kraju też jest doskonałą okazją do tego aby czegoś dowiedzieć się o świecie - Adrian tego dnia w niczym nie przypominał zjaranego lekkoducha, którego poznałem dwa tygodnie wcześniej. Mówił precyzyjnie, jasno formułował swoje myśli. Zdecydowanie nie był na haju. Za to śmiech wciąż miał ten sam – W listopadzie, najpóźniej w grudniu chcę zadebiutować na Spotify. W przyszłym roku będę organizował krótką trasę po Europie.
- Tylko nie zachlej przed koncertem jak ostatnio! Nie no, a tak na serio to życzę Ci powodzenia. Gdybyś przypadkiem znalazł się w Polsce to daj mi znać – ogarniemy Ci jakiś występ we Wrocławiu. Ludziom się spodoba, mówię ci.

Pogawędziliśmy jeszcze z pół godziny, po czym Adrian odprowadził mnie do Mabuya Camp, gdzie poprzedniego dnia znów rozbiłem swój namiot. Przy barze rozpoznałem znajomego rastamana.

-Łooo.. to znowu ty! Jak twoja podróż? – W głosie Mojżesza usłyszałem autentyczne zdumienie faktem, że ostatecznie wróciłem na Mabuya. Pewnie już dawno stracił jakąkolwiek nadzieję na zrobienie ze mną biznesu. Streściłem mu swoje wrażenia z pobytu w Malawi.
- Majfrend.. przemyślałeś może moją ofertę? Dziesięć dolarów za naszyjnik, sześć dolarów za bransoletkę, pięć dolarów…
- Mojżesz.. bardzo ci dziękuję, ale naprawdę nie mam już kasy. Spłukałem się na safari w Liwonde, a muszę mieć jeszcze na taksówkę na lotnisko – starałem się być nieugięty.
-Man… sprzedam ci ten naszyjnik za 2000 kwacha. To są dwa dolary. Tylko dwa dolary. Nie zrobiłem dzisiaj żadnego biznesu – Mojżesz autentycznie posmutniał. Sztuczna maska domokrążcy odpadła i ujrzałem twarz zmęczonego życiem człowieka, którego byt zależy od tego czy wciśnie zachodniemu turyście figurkę, którą pracowicie strugał przez ostatnich parę godzin.
Powiedziałem mu, że chętnie kupię od niego ten naszyjnik za 2000 kwacha.
Mojżesz cały się rozpromienił.


************************************************************************************************************

Myślałem o dwóch tygodniach spędzonych w tym kraju, o ludziach których poznałem, o dziwnych zbiegach okolicznościach, które mnie do nich doprowadziły, o sytuacjach które wymknęły się spod kontroli, a których nie starałem się naprawiać, tylko dałem się ponieść nurtowi wydarzeń. Zastanawiałem się, czy Sundowns Craiga pokonają w następnym meczu Villa Stars, o czym w kolejnym kazaniu opowie Józef swoim parafianom, czy Doris wracając z Zomby znów spędziła cały dzień w autobusie czekając aż się zapełni..
Myślałem o tym wszystkim zmierzając taksówką w stronę międzynarodowego portu lotniczego Kamuzu, na przedmieściach Lilongwe. Za oknem widziałem robotników naprawiających zepsutą balustradę, dzieci bawiące się starą oponą, kobiety noszące na głowie kosze pełne pomarańczy oraz mężczyzn dyskutujących o czymś w cieniu rozłożystego drzewa i leniwie żujących łodygę trzciny cukrowej.

W radio leciało studyjne nagranie „Chulu Cha Nchele” Adriana Kwelepety…

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

ImagePODSUMOWANIE

1) Dojazd
Wrocław – Berlin ZOB, Polskibus, 2zł
Berlin ZOB – TXL, 5 euro
TXL –FCO (RT), Airberlin, 600zł (warto zapisać się do newslettera airberlin dzięki czemu otrzymujemy zniżkę ok. 100zł na najbliższy lot)
FCO – ADD – LLW, Ethiopian Airlines, 2300zł (RT, lot powrotny z międzylądowaniem w BLZ)
TXL – Berlin ZOB, 5 euro
Berlin ZOB – Wrocław, Polskibus, 12 zł

Całość: 2954zł

2) Wiza:

VoA, 75 USD. WARTO jak najszybciej opuścić pokład samolotu i udać się do immigration. Na miejscu formują się makabryczne kolejki, a proces imigracyjny strasznie się przeciąga. Nie potrzebujemy ani fotografii paszportowych, ani wypełnionych dokumentów. Formularze leżą na biurku przy kasach. Wypełniamy jeden egzemplarz i oddajemy go w okienku, przy drugim okienku płacimy za wizę.

3) Język i waluta:
Najbardziej rozpowszechnionym językiem jest chichewa, ale bez problemu porozumiemy się w języku angielskim. Walutą jest malawijskie kwacha (1USD = 730 MKW). Warto wymienić pieniądze w kantorze na lotnisku. Swoje stanowiska ma tam kilka placówek bankowych, wszystkie oferują wymianę po uczciwym kursie.

4) Szczepienia:


WZW A
WZW B
Dur Brzuszny
Krztusiec
Tężec
Błonnica
Polio
Meningokoki

Zalecane szczepienia przeciw wściekliźnie i cholerze

Cennik:
https://wsse-poznan.pl/menu-strony/szep ... zczepionek

Mocno wskazana profilaktyka antymalaryczna (komarów nawet w porze suchej jest mnóstwo, sprej z zawartością deet 50% działa tylko na kilka godzin)

5) Transport:
Dobrze rozwinięta sieć transportu publicznego. Autobusy i minibusy (matola) nie mają stałych godzin odjazdów – wyjeżdżają kiedy się zapełnią. W zależności od trasy może to trwać godzinę, a nawet parę godzin. Pojazdy niemal zawsze są skrajnie przeładowane (przykładowo w minibusie przeznaczonym dla 16 osób, może podróżować ich niemal dwukrotnie więcej, do tego większość z pasażerów podróżuje z towarami. Koszt biletu na trasie międzymiastowej to 3000-6000 kwacha (4-7 USD). Popularne są rowerowe taksówki (koszt przejazdu za kilometr to ok. 150 kwacha (80 groszy). Największy wydatek to taksówka z lotniska do miasta (35 USD w jedną stronę, cena do niewielkiej negocjacji). Taxi z Liwonde Town do kempingu Bushman’s Baobab w parku narodowym Liwonde to 7 USD. Taxi z Monkey Bay do Cape Maclear, 20 USD (warto popytać miejscowych – można upolować matolę za 6-7 USD). Prom z Monkey Bay do Senga Bay – 7 USD w pierwszej klasie, 2 USD w drugiej klasie.

6) Noclegi:
Dobrze rozwinięta sieć kempingów i guesthousów. Noclegi pod namiotem 2-10 USD (w cenie dostęp do prysznica), dormy w hostelach (7 USD – 15 USD). Nie ma potrzeby rezerwowania miejsc przez internet.

7) Bezpieczeństwo:
Malawi jak na standardy afrykańskie jest krajem bezpiecznym. Mimo to unikałem chodzenia po mieście po zmroku, zwłaszcza gdy nie towarzyszył mi żaden lokals.

8) Jezioro Malawi

Kajaki oraz sprzęt do snorkellingu i nurkowania można bez problemu wypożyczyć w Cape Maclear. Koszt kajaka to 20-25 USD za 3 godziny, sprzęt do snorkellingu ok 10 USD. Nurkowanie jest bezpieczne, choć istnieje ryzyko zarażenia się schistosomatozą. Warto na miejscu kupić lek przeciwpasożytniczy (parazykwantel), gdyż jak się niedawno dowiedziałem, w Polsce nie jest już zarejestrowany i nie można go kupić (do najbliższej apteki trzeba jechać do Niemiec. Wygodniejsza opcja jest zamowienie leku przez internet z tajskiej apteki - www.sarathaidirect.com)

8) Jedzenie:
Kuchnia bardzo uboga. Z mięs dostępne są głównie drób i ryby. Z warzyw – pomidory, cebula, kukurydza. Obiad zazwyczaj serwowany jest z ryżem, ziemniakami lub plackami nsima. Z przypraw używane są tylko sól i pieprz.
Ceny obiadów na mieście to 1000-1500 kwacha, w miejscach turystycznych 3000-4000 kwacha. Butelka wody 200-300 kwacha, piwo 600-1000 kwacha. Przekąski u ulicznych sprzedawców: pączek 50 kwacha, łodyga trzciny cukrowej 100 kwacha, ryba z połowu na Cape Maclear: 1500-3000 kwacha

9) Internet:
Powszechny dostęp do bezprzewodowej sieci SkyBand (cena za 250 MB – 1000 kwacha czyli jakieś 1,5 USD. 500 MB – 2000 kwacha). Zasięg można złapać w większości guesthousów.

10) Podsumowanie wydatków:

Wiza: 75 USD
Transport: 80 USD
Noclegi : 60 USD
Safari w parku narodowym Liwonde (samochód + rejs łodzią): 50 USD
Wejścia do parków narodowych: 40 USD
Jedzenie i napoje: 85 USD
Pamiątki: 40 USD
Wynajęcie kajaka, canoe: 30 USD
Internet: 5 USD
Drobne, nieprzewidziane wydatki: 30 USD
Loty: 2954zł

Łącznie: 495 USD + 2954zł = 4780zł@Tom K

Dokładnie tak jak mówisz. Loty po Afryce są niestety dość drogie, a 1500 km jakie dzieli Dar es Salam i Lilongwe, to w afrykańskich warunkach 2-3 dni podróży autobusem w jedną stronę. Co zapomniałem wspomnieć, a co warto wiedzieć, to to że autobusy w Malawi często reklamujące się jako "bezpośrednie", wcale takie nie są. Przykładowo w Liwonde złapałem ponoć bezpośrednią matolę do Monkey Bay. Zapłaciłem 4000 kwacha. W rzeczywistości przesiadałem się 4 razy, bo każdy kolejny kierowca mówił, że on jednak dalej nie jedzie. Plus jest taki, że podwożą cię pod drzwi kolejnej matoli, no i oczywiście za każdą kolejną jazdę nie musisz już płacić - kierowca "odpala" działkę z tego co mu zapłaciłeś, kolejnemu kierowcy - i tak to się kręci. Niestety wiążę się to z kolejnym oczekiwaniem, aż minibus się zapełni (na szczęście dość szybko - raczej nie dłużej niż godzina). No ale skoro pokonanie w taki sposób odcinka 135km zajęło 5 godzin, to możesz sobie wyobrazić jakby to było z 1500, jakie dzieli malawijską i tanzańską stolicę :D

Lusaka jest dużo bliżej, ale loty z Europy są niestety drogie i rzadko trafiają się tam promocje. Do Malawi niestety nie ma tanich lotów, ale i tak jest dużo lepiej niż 2-3 lata temu, kiedy cena raczej nie spadała poniżej 3000zł, a raczej utrzymywała się na poziomie 3500zł@kieras86

bez problemu kupisz prepaidy Airtel albo TNM. Jakieś 400 kwacha za samą karte sim, a później to już zależy od wielkości doładowania. Najmniejsze chyba za 1000 kwacha. Jest naliczanie sekundowe i poza godzinami szczytu wpada nawet jakaś preferencyjna taryfa dzięki czemu impulsy schodzą wolniej.

Gniazdka takie jak UK, trzeba mieć ze sobą przejściówkę.Jeszcze jedna dość istotna informacja mi się przypomniała. Szczepienie na żółtą febrę nie jest wymagane, po warunkiem że nie przyjeżdżamy z kraju w którym ta choroba występuje. Jeśli mamy przesiadkę w takim kraju (np w Zambii lub Etiopii), to jesteśmy zwolnieni z obowiązku posiadania certyfikatu szczepienia, o ile nasz postój tam nie trwał dłużej niż 12 godzin i nie opuszczaliśmy w tym czasie lotniska.

Urzędnik imigracyjny pytał się skąd przyleciałem (Etiopia), jak długo tam byłem (4h) i czy nie opuszczałem w tym czasie lotniska. Słysząc przeczącą odpowiedź, o żaden certyfikat nie pytał.@jasiub
pociągi w Mozambiku jeżdżą według jakiegokolwiek rozkładu, czy tak jak busy - wtedy gdy się zapełnią? :P jak to w ogóle wygląda z kolejową siatką połączeń? czy pociągi stanowią realną alternatywę dla lotniczych połączeń krajowych?@Gadekk @BooBooZB

Dzięki za miłe słowa :) Boo, własnie zabieram się do Twojej najnowszej relacji z Islandii - w końcu mam na to trochę wolnego czasu ;)

@jasiub
Dzięki za protipa. Jak będę w Mozambiku to z pewnością ogarnę tę trasę :D z perspektywy czasu nawet żałuję trochę że na promie na jeziorze Malawi nie kupiłem drugiej klasy zamiast pierwszej, dzięki czemu podróżowałbym z lokalsami.. ale usprawiedliwiam to trochę zmęczeniem wynikającym z przemieszczania się przez dwa tygodnie skrajnie przeładowanymi matolami :PBardzo miły akcent z rana :D Po ponad czterech miesiącach dotarła paczka, którą wysłałem do Craiga. Wiara w Pocztę Polską została mi przywrócona :D

Image

ImageDzięki za miłe słowa :) bardzo się cieszę ze relacja aż tak się spodobała :)No i stało się - Adrian doczekał się debiutu na spotify :D gorąco zachęcam do dodania na playlistę ;)

Image

Dodaj Komentarz

Komentarze (47)

gadekk 24 maja 2017 23:12 Odpowiedz
Czekałem na tę relację! Zazdroszczę pomysłu
gecko 25 maja 2017 09:22 Odpowiedz
Większość informacji technicznych praktycznych wrzucę w podsumowaniu. W międzyczasie chętnie odpowiem na ewentualne pytania :)
jasiub 25 maja 2017 09:27 Odpowiedz
@gecko, zazdroszczę :) Też niecierpliwie czekam na dalszy ciąg.
japonka76 25 maja 2017 09:53 Odpowiedz
Ten Adrian jest naprawdę niezły.Czekam z niecierpliwością na dalszy ciąg opowieści.
sko1czek 25 maja 2017 10:55 Odpowiedz
@‌gecko‌Fantastyczny, naprawdę wciągający początek relacji. Pojechałeś sam?
gecko 25 maja 2017 12:44 Odpowiedz
Tak, pojechałem sam :) miło mi, że forma relacji przypadła do gustu :D
almukantarant 27 maja 2017 00:40 Odpowiedz
Świetna relacja, czekam na więcej!
kieras86 27 maja 2017 08:29 Odpowiedz
Spotykałeś tam innych białych? :D i jak w końcu wyszło z tą wizą, bo pamiętam, że pytałeś na forum. Dostałeś na lotnisku?
gecko 27 maja 2017 17:01 Odpowiedz
Tak, wizę bez problemu można kupić na lotnisku za 75 usd :)
igore 28 maja 2017 23:24 Odpowiedz
Bardzo ciekawie. A można zapytać, dlaczego na swoją pierwszą podróż do Afryki wybrałeś właśnie Malawi?
gecko 29 maja 2017 07:15 Odpowiedz
@‌igore‌Kraj ma wyjątkowe atrakcje, unikatowe na skalę światową - choćby samo jezioro Malawi, gdzie niemal 100% gatunków ryb jest endemitami. Poza tym mało kto tam jeździ, a ja lubię odwiedzać takie miejsca - mam wrażenie, że ludzie są przyjaźniejsi oraz bardziej naturalni i otwarci, tam gdzie nie mają z turystami styczności na co dzień :)
cypel 29 maja 2017 10:14 Odpowiedz
Świetna relacja.Z jez. Malawi pochodzą słynne pyszczaki, piękne rybska.Rozumiem, że podsumowanie kosztów na końcu relacji?
gecko 29 maja 2017 13:35 Odpowiedz
@‌cypel‌Tak, podsumowanie kosztów i wszelkie techniczne detale mojej podróży będą w podsumowaniu :)O pyszczakach będzie w dalszej części relacji. Nawet będą ich zdjęcia robione kamerka xiao mi którą wygrałem w konkursie f4f na relację miesiąca ;)
kieras86 30 maja 2017 08:10 Odpowiedz
ale egzotyka :D rozbijałeś się na dziko?
gecko 30 maja 2017 13:11 Odpowiedz
@‌kieras86Chyba każdy guesthouse w Malawi ma miejsce gdzie można rozbić namiot i z tego właśnie korzystałem :) w Cape maclear zatrzymałem się w malambe camp (2usd za noc)
olus 30 maja 2017 13:17 Odpowiedz
Czekałam czy będzie dmuchany kajak, ale widzę, że chyba jednak tradycyjny :)
gecko 30 maja 2017 16:45 Odpowiedz
@‌olus‌Było nawet coś jeszcze lepszego - tradycyjne, malawijskie, drewniane canoe ;) ale o tym w dalszej części relacji :)
kieras86 4 czerwca 2017 18:53 Odpowiedz
Ten Tiger Fish wygląda jak pirania po czarnobylu :D Mam nadzieję, że smakował lepiej niż wygląda :P
washington 5 czerwca 2017 15:03 Odpowiedz
Super się czyta, czekam na więcej :)
kieras86 17 czerwca 2017 19:56 Odpowiedz
Pyszczaki mają dość niezwykły sposób rozmnażania się. Stąd też ich nazwa :)
gecko 18 czerwca 2017 10:54 Odpowiedz
Zgadza się :) Po zapłodnieniu, samica pobiera ikrę do pyska. Inkubacja trwa od 3 do 4 tygodni. Po wykluciu, narybek wypływa "na świat" prosto z pyska samicy :)
grzalka 18 czerwca 2017 12:41 Odpowiedz
Fantastyczna podróż, podziwiam i zazdroszczę.
julk1 1 lipca 2017 20:56 Odpowiedz
Ty to lubisz trzymać ludzi w napięciu! :)
gecko 3 lipca 2017 21:05 Odpowiedz
Staram się ;)
kieras86 9 lipca 2017 21:36 Odpowiedz
w te stroje piłkarskie zaopatrują ich jakieś organizacje pozarządowe? Jak wcześniej wrzucałeś zdjęcia to też było widać, że drużyna gra w jednakowych koszulkach
gecko 10 lipca 2017 09:14 Odpowiedz
Podejrzewam, że to europejskie kluby piłkarskie wysyłają do Afryki używane stroje treningowe, które w przeciwnym razie trafilyby na śmietnik. Koszt niewielki, a realizują się w obszarze CSR i do tego promują marketingowo :P
sko1czek 15 lipca 2017 22:11 Odpowiedz
Czytam z zapartym tchem. Dzięki @gecko - prosty, doskonały tekst, narracja i świetne zdjęcia.Podróżujesz tak, jak mnie się marzy podróżować.Gratuluję, dla mnie relacja roku.
julk1 15 lipca 2017 23:02 Odpowiedz
Bardzo dobry tekst. Czyta się bardzo przyjemnie. Ogląda również. Czekam na ciąg dalszy.
gecko 16 lipca 2017 10:10 Odpowiedz
@sko1czek @julk1dzięki za miłe słowa, cieszę się że długie godziny poświęcone pisaniu tej relacji, nie idą na marne :D Tak naprawdę pozostał mi do napisania tylko krótki epilog, a później obiecane podsumowanie, w którym zawarte będą informacje praktyczne związane z planowaniem podróży do Malawi. Także... stay tuned ;)
jprawicki 18 lipca 2017 14:35 Odpowiedz
Fantastyczna relacja. Podziwiam i zazdroszczę. Pozdrawiam
gecko 18 lipca 2017 23:07 Odpowiedz
PODSUMOWANIE1) DojazdWrocław – Berlin ZOB, Polskibus, 2zł Berlin ZOB – TXL, 5 euroTXL –FCO (RT), Airberlin, 600zł (warto zapisać się do newslettera airberlin dzięki czemu otrzymujemy zniżkę ok. 100zł na najbliższy lot) FCO – ADD – LLW, Ethiopian Airlines, 2300zł (RT, lot powrotny z międzylądowaniem w BLZ)TXL – Berlin ZOB, 5 euroBerlin ZOB – Wrocław, Polskibus, 12 złCałość: 2954zł2) Wiza:VoA, 75 USD. WARTO jak najszybciej opuścić pokład samolotu i udać się do immigration. Na miejscu formują się makabryczne kolejki, a proces imigracyjny strasznie się przeciąga. Nie potrzebujemy ani fotografii paszportowych, ani wypełnionych dokumentów. Formularze leżą na biurku przy kasach. Wypełniamy jeden egzemplarz i oddajemy go w okienku, przy drugim okienku płacimy za wizę.3) Język i waluta:Najbardziej rozpowszechnionym językiem jest chichewa, ale bez problemu porozumiemy się w języku angielskim. Walutą jest malawijskie kwacha (1USD = 730 MKW). Warto wymienić pieniądze w kantorze na lotnisku. Swoje stanowiska ma tam kilka placówek bankowych, wszystkie oferują wymianę po uczciwym kursie. 4) Szczepienia:WZW AWZW BDur BrzusznyKrztusiecTężecBłonnicaPolioMeningokokiZalecane szczepienia przeciw wściekliźnie i cholerzeCennik:https://wsse-poznan.pl/menu-strony/szep ... zczepionekMocno wskazana profilaktyka antymalaryczna (komarów nawet w porze suchej jest mnóstwo, sprej z zawartością deet 50% działa tylko na kilka godzin)5) Transport:Dobrze rozwinięta sieć transportu publicznego. Autobusy i minibusy (matola) nie mają stałych godzin odjazdów – wyjeżdżają kiedy się zapełnią. W zależności od trasy może to trwać godzinę, a nawet parę godzin. Pojazdy niemal zawsze są skrajnie przeładowane (przykładowo w minibusie przeznaczonym dla 16 osób, może podróżować ich niemal dwukrotnie więcej, do tego większość z pasażerów podróżuje z towarami. Koszt biletu na trasie międzymiastowej to 3000-6000 kwacha (4-7 USD). Popularne są rowerowe taksówki (koszt przejazdu za kilometr to ok. 150 kwacha (80 groszy). Największy wydatek to taksówka z lotniska do miasta (35 USD w jedną stronę, cena do niewielkiej negocjacji). Taxi z Liwonde Town do kempingu Bushman’s Baobab w parku narodowym Liwonde to 7 USD. Taxi z Monkey Bay do Cape Maclear, 20 USD (warto popytać miejscowych – można upolować matolę za 6-7 USD). Prom z Monkey Bay do Senga Bay – 7 USD w pierwszej klasie, 2 USD w drugiej klasie.6) Noclegi:Dobrze rozwinięta sieć kempingów i guesthousów. Noclegi pod namiotem 2-10 USD (w cenie dostęp do prysznica), dormy w hostelach (7 USD – 15 USD). Nie ma potrzeby rezerwowania miejsc przez internet.7) Bezpieczeństwo:Malawi jak na standardy afrykańskie jest krajem bezpiecznym. Mimo to unikałem chodzenia po mieście po zmroku, zwłaszcza gdy nie towarzyszył mi żaden lokals. 8) Jezioro MalawiKajaki oraz sprzęt do snorkellingu i nurkowania można bez problemu wypożyczyć w Cape Maclear. Koszt kajaka to 20-25 USD za 3 godziny, sprzęt do snorkellingu ok 10 USD. Nurkowanie jest bezpieczne, choć istnieje ryzyko zarażenia się schistosomatozą. Warto na miejscu kupić lek przeciwpasożytniczy (parazykwantel), gdyż jak się niedawno dowiedziałem, w Polsce nie jest już zarejestrowany i nie można go kupić (do najbliższej apteki trzeba jechać do Niemiec)8) Jedzenie:Kuchnia bardzo uboga. Z mięs dostępne są głównie drób i ryby. Z warzyw – pomidory, cebula, kukurydza. Obiad zazwyczaj serwowany jest z ryżem, ziemniakami lub plackami nsima. Z przypraw używane są tylko sól i pieprz.Ceny obiadów na mieście to 1000-1500 kwacha, w miejscach turystycznych 3000-4000 kwacha. Butelka wody 200-300 kwacha, piwo 600-1000 kwacha. Przekąski u ulicznych sprzedawców: pączek 50 kwacha, łodyga trzciny cukrowej 100 kwacha, ryba z połowu na Cape Maclear: 1500-3000 kwacha9) Internet:Powszechny dostęp do bezprzewodowej sieci SkyBand (cena za 250 MB – 1000 kwacha czyli jakieś 1,5 USD. 500 MB – 2000 kwacha). Zasięg można złapać w większości guesthousów.10) Podsumowanie wydatków:Wiza: 75 USDTransport: 80 USDNoclegi : 60 USDSafari w parku narodowym Liwonde (samochód + rejs łodzią): 50 USDWejścia do parków narodowych: 40 USDJedzenie i napoje: 85 USDPamiątki: 40 USDWynajęcie kajaka, canoe: 30 USDInternet: 5 USDDrobne, nieprzewidziane wydatki: 30 USDLoty: 2954złŁącznie: 495 USD + 2954zł = 4780zł
tom-k 18 lipca 2017 23:20 Odpowiedz
Świetna relacja, urzeka autentyczność relacji z "lokalsami". Bardzo fajnie się czytało.Duża zachęta do odwiedzin tego kraju, choć cena biletu zaskoczyła mnie, niestety in minus. Myslałem, że może udaje się tam trafić w jakiejś promocji podobne ceny jak czasem do Tanzanii. Nie rozważałeś dostania się do Malawi właśnie z Tanzanii? Czy odległość łączącą obie stolice, wykluczała taką opcję w afrykańskich warunkach transportowych?
gecko 19 lipca 2017 07:46 Odpowiedz
@Tom KDokładnie tak jak mówisz. Loty po Afryce są niestety dość drogie, a 1500 km jakie dzieli Dar es Salam i Lilongwe, to w afrykańskich warunkach 2-3 dni podróży autobusem w jedną stronę. Co zapomniałem wspomnieć, a co warto wiedzieć, to to że autobusy w Malawi często reklamujące się jako "bezpośrednie", wcale takie nie są. Przykładowo w Liwonde złapałem ponoć bezpośrednią matolę do Monkey Bay. Zapłaciłem 4000 kwacha. W rzeczywistości przesiadałem się 4 razy, bo każdy kolejny kierowca mówił, że on jednak dalej nie jedzie. Plus jest taki, że podwożą cię pod drzwi kolejnej matoli, no i oczywiście za każdą kolejną jazdę nie musisz już płacić - kierowca "odpala" działkę z tego co mu zapłaciłeś, kolejnemu kierowcy - i tak to się kręci. Niestety wiążę się to z kolejnym oczekiwaniem, aż minibus się zapełni (na szczęście dość szybko - raczej nie dłużej niż godzina). No ale skoro pokonanie w taki sposób odcinka 135km zajęło 5 godzin, to możesz sobie wyobrazić jakby to było z 1500, jakie dzieli malawijską i tanzańską stolicę :D Lusaka jest dużo bliżej, ale loty z Europy są niestety drogie i rzadko trafiają się tam promocje. Do Malawi niestety nie ma tanich lotów, ale i tak jest dużo lepiej niż 2-3 lata temu, kiedy cena raczej nie spadała poniżej 3000zł, a raczej utrzymywała się na poziomie 3500zł
kieras86 20 lipca 2017 19:45 Odpowiedz
a jak tam z siecią komórkową i jakie mają gniazdka elektryczne?
gecko 28 lipca 2017 09:00 Odpowiedz
Jeszcze jedna dość istotna informacja mi się przypomniała. Szczepienie na żółtą febrę nie jest wymagane, po warunkiem że nie przyjeżdżamy z kraju w którym ta choroba występuje. Jeśli mamy przesiadkę w takim kraju (np w Zambii lub Etiopii), to jesteśmy zwolnieni z obowiązku posiadania certyfikatu szczepienia, o ile nasz postój tam nie trwał dłużej niż 12 godzin i nie opuszczaliśmy w tym czasie lotniska.Urzędnik imigracyjny pytał się skąd przyleciałem (Etiopia), jak długo tam byłem (4h) i czy nie opuszczałem w tym czasie lotniska. Słysząc przeczącą odpowiedź, o żaden certyfikat nie pytał.
jasiub 9 sierpnia 2017 11:59 Odpowiedz
Również bardzo podobała mi się Twoja relacja. Zacząłem ją czytać na bieżąco, ale skończyłem dopiero dziś dzięki konkursowi. gecko napisał:@Tom KDokładnie tak jak mówisz. Loty po Afryce są niestety dość drogie, a 1500 km jakie dzieli Dar es Salam i Lilongwe, to w afrykańskich warunkach 2-3 dni podróży autobusem w jedną stronę. Co zapomniałem wspomnieć, a co warto wiedzieć, to to że autobusy w Malawi często reklamujące się jako "bezpośrednie", wcale takie nie są. Przykładowo w Liwonde złapałem ponoć bezpośrednią matolę do Monkey Bay. Zapłaciłem 4000 kwacha. W rzeczywistości przesiadałem się 4 razy, bo każdy kolejny kierowca mówił, że on jednak dalej nie jedzie. Plus jest taki, że podwożą cię pod drzwi kolejnej matoli, no i oczywiście za każdą kolejną jazdę nie musisz już płacić - kierowca "odpala" działkę z tego co mu zapłaciłeś, kolejnemu kierowcy - i tak to się kręci. Niestety wiążę się to z kolejnym oczekiwaniem, aż minibus się zapełni (na szczęście dość szybko - raczej nie dłużej niż godzina). No ale skoro pokonanie w taki sposób odcinka 135km zajęło 5 godzin, to możesz sobie wyobrazić jakby to było z 1500, jakie dzieli malawijską i tanzańską stolicę :D Lusaka jest dużo bliżej, ale loty z Europy są niestety drogie i rzadko trafiają się tam promocje. Do Malawi niestety nie ma tanich lotów, ale i tak jest dużo lepiej niż 2-3 lata temu, kiedy cena raczej nie spadała poniżej 3000zł, a raczej utrzymywała się na poziomie 3500złJa zrobiłem kiedyś inaczej - przelot do Johannesburga,a dalej drogą lądowo-lotniczą na północ (przelot Beira-Nampula) przez Mozambik, pociąg Nampula-Cuamba (fantastyczna sprawa) i do Malawi. Później również drogą lądowo-lotniczną (przelot Mfwufe-Lusaka) do Livingstone. I samolot do Johannesburga. Teoretycznie taka trasa wyjdzie taniej, ale tak jak @gecko napisał trzeba mieć dużo czasu. Ja nigdy nie zapomnę trasy Chipata-Mfuwe, jakieś 100km, 12h, w nocy bez świateł (jechaliśmy na awaryjnych bo tylko te działały), za to wysiadając i biegnąc za busem przed wzniesieniami bo z obciążeniem nie dawał rady.
gecko 10 sierpnia 2017 22:50 Odpowiedz
@jasiubpociągi w Mozambiku jeżdżą według jakiegokolwiek rozkładu, czy tak jak busy - wtedy gdy się zapełnią? :P jak to w ogóle wygląda z kolejową siatką połączeń? czy pociągi stanowią realną alternatywę dla lotniczych połączeń krajowych?
gadekk 10 sierpnia 2017 23:24 Odpowiedz
@gecko - chylę czoła. Każda Twoja relacja jest nietuzinkowa. To jest esencja podróżowania.
booboozb 11 sierpnia 2017 00:00 Odpowiedz
Niezłe te drewniane canoe ;) A sama relacja niesamowita, rzeczowa, lekka klawiatura, przeczytałem od deski do deski i chylę czoła.Oraz gratuluję przygody!
jasiub 11 sierpnia 2017 09:53 Odpowiedz
gecko napisał:@jasiubpociągi w Mozambiku jeżdżą według jakiegokolwiek rozkładu, czy tak jak busy - wtedy gdy się zapełnią? :P jak to w ogóle wygląda z kolejową siatką połączeń? czy pociągi stanowią realną alternatywę dla lotniczych połączeń krajowych?Pociąg jeździ tylko na odcinku Nampula-Cuamba, jak ja byłem wyjeżdzał o 4 rano, 3x w tygodniu. Cuamba jest przy granicy z Malawi, a Nampula to punkt wypadowy na Ilha de Mozambique, więc to bardzo wygodne połączenie. Odradzam 3-cią klasę (ścisk niesamowity, zwierzęta) , 2-ga jest OK. Pociąg przejeżdża przez piękne scenerie, zatrzymuje się na dość długo w wioskach, których życie toczy się wokół pociągu. I obawiam się, że chyba innych pociągów w Mozambiku nie ma.
gecko 11 sierpnia 2017 23:22 Odpowiedz
@Gadekk @BooBooZBDzięki za miłe słowa :) Boo, własnie zabieram się do Twojej najnowszej relacji z Islandii - w końcu mam na to trochę wolnego czasu ;) @jasiubDzięki za protipa. Jak będę w Mozambiku to z pewnością ogarnę tę trasę :D z perspektywy czasu nawet żałuję trochę że na promie na jeziorze Malawi nie kupiłem drugiej klasy zamiast pierwszej, dzięki czemu podróżowałbym z lokalsami.. ale usprawiedliwiam to trochę zmęczeniem przemieszczaniem się przez dwa tygodnie skrajnie przeładowanymi matolami :P
norwich1987 18 sierpnia 2017 18:37 Odpowiedz
Nie będę oryginalny - świetna relacja! Powinieneś pomyśleć o napisaniu/pisaniu do jakiejś gazety, tudzież magazynu o podróżach :)
eekhmm 22 stycznia 2018 14:23 Odpowiedz
Cudowna, wzruszająca relacja - ubawiłam się, ale chyba ze 3 razy ocierałam łzy. :) PS każde "kwacha" przywodziło mi na myśl naszego prezydenta :lol:
gecko 24 stycznia 2018 21:14 Odpowiedz
Dzięki za miłe słowa :) bardzo się cieszę ze relacja aż tak się spodobała :)
grzes830324 12 lutego 2018 09:45 Odpowiedz
Relacja świetna. Słucham właśnie Kwelepety, gościu ma potencjał i bardzo fajne te piosenki ;-)
ruxe 25 listopada 2019 20:10 Odpowiedz
Zdjęcia oddające klimat, relacja poruszająca i pisana fantastycznym językiem. Czułem się jakbym czytał książkę. Gratulacje, jak ktoś już tu wspomniał. Esencja Podróżowania.
gecko 25 listopada 2019 23:16 Odpowiedz
@Ruxedzięki, bardzo mi miło! :) dawno nic nowego nie napisałem ale chyba wrócę do tworzenia relacji :D